Mrok nie był już
taki mroczny. Zaczynała dostrzegać świetliste punkty. Gwiazdy odbijające się w
kałużach, migoczące światła świec poustawianych w oknach, szybko znikające
płomyki zapalanych zapałek i żarzące się ogniki papierosów. Zbliżała się do
centrum. Ulice zrobiły się szersze, domy wyższe. Świece w oknach ustąpiły
miejsca latarkom. Gwiazdy pochowały się
zawstydzone jasnymi światłami
reflektorów luksusowych aut.
Była
już blisko celu.
Zatrzymała się na chwilę, żeby uspokoić oddech. Zostało ledwie
kilka kroków. Wiedziała, że kiedy tam wejdzie, nic ale to nic, nie będzie już
takie samo jak dawniej. Wszystko, co znała, albo wydawało jej się, że znała,
zniknie. Zniknie jej stary dom. Zniknie ogród. Zniknie i pies i mąż i…. większa
część jej samej też. Wszystkie lęki i iluzje. Kiedy tam wejdzie unicestwi tamten świat. Wiedziała, że to nieuniknione i
konieczne. Wiedziała, że nie ma już odwrotu. Że to jedyna droga. I była na to
gotowa. Musi tylko przejść przez most. Musi przejść przez ten cholerny most. Wolałaby jakoś na około. Albo, żeby
chociaż nie był wiszący. Wolałaby przechodzić przez most w ciągu dnia,
dokładnie widzieć jaki jest długi i czy daleko jeszcze? Wolałaby mieć towarzystwo. Najchętniej w postaci
wysokiego przystojnego i silnego mężczyzny. Może jednak nie jest jeszcze gotowa?
Może usiądzie tu sobie na chwilę. Wypije kawę. Poczeka do świtu.
- Bzdura!
Co ja z tą kawą? Przecież nie piję kawy. I żadne poczekam…. Jak to było? ”Tylko
nie patrz w dół Ośle!” – i śmiejąc się z siebie samej ruszyła do przodu. Most
zachybotał. Musiała przytrzymać się poręczy, ale nie zatrzymała się. Szła
dalej. Nie spojrzała ani w dół, ani za siebie. I tak nic by nie zobaczyła. Wokół
mostu panowała gęsta jak mgła ciemność. Po kilku kwadransach, a może to były
tylko minuty, była dokładnie w połowie drogi. Mroczne miasto zostało daleko za
nią. Co było przed nią? Dokładnie nie wiedziała.
- Po diabła ja tam idę?- nagle dopadły ja
wątpliwości. Zatrzymała się. Czuła, jak most chybocze się lekko, to w lewo, to
w prawo. Od tego chybotania zakręciło jej się w głowie. Wokół gęstniała mgła.
Wydawało jej się, że widzi w niej jakieś postaci, twarze. Było ich coraz
więcej. Przyglądały jej się, szeptały coś między sobą, pokazywały ją sobie
wielkimi paluchami, jak jakieś dziwadło. Były wszędzie. Trzymała się kurczowo
poręczy i próbowała ich nie widzieć i nie słyszeć. Im bardziej próbowała, tym
były wyraźniejsze, tym głośniej szeptały. Wiedziała, że jeśli zaraz nie pójdzie
dalej, to zmaterializują się tuż przy niej, będą ją szarpać za ubranie i głośno
krzyczeć, że ma natychmiast wracać. I nagle to poczuła. Poczuła jak znika lęk i
niepewność, a ich miejsce zajmuje gniew. Silny i słuszny. Nie dający się zignorować
ani zagłuszyć. I kiedy pierwsza z mglistych postaci wyciągnęła w jej kierunku
już wcale nie mglistą dłoń, zdecydowanym ruchem złapała kościste paluchy i spoglądając
w zamglone jeszcze, ale już zdziwione oczy potwora, powiedziała bardzo
stanowczo:
- Nie. Nie zatrzymasz mnie. Już nie. I powiedz
im wszystkim, żeby sobie znaleźli inne zajęcie, bo tu już roboty nie mają.
Niech wyszywają krzyżykami makatki, niech hodują jadowite węże albo niech idą
na ryby. Ostatecznie mogą skoczyć z mostu i utopić się w rzece rozpaczy. Ale
ode mnie won! Won!!! – wraz z jej krzykiem opadła mgła a z nią wszelkie obawy. Wzięła głęboki wdech i
puściła się biegiem przed siebie. Most rozhuśtał się, jak największa huśtawka
świata i bujał się jeszcze długo po tym, jak już bezpiecznie stanęła na drugim
brzegu.
- Bujaj się! Bujajcie się wszyscy!!! – złożyła serdeczne
życzenia dobrej zabawy staremu światu i spokojnie poszła przed siebie drogą,
którą bardzo dobrze znała. Swoją drogą!
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza