K. bardzo nie chciał, by nadeszło jutro. Robił
co mógł, żeby powstrzymać wschód słońca. Niestety udało mu się jedynie zniechęcenie
księżyca do zachodu. Wychodząc z domu ujrzał go, jak wisiał wciąż jeszcze wysoko na
niebie, cały w pełni, podczas gdy słońce już bluzgało nadmiarem promieniowania
elektromagnetycznego nieprzyzwoicie rażąc w oczy.
K. poczuł narastający niepokój w trzewiach.
Na myśl o tym, że przecież sam zgłosił
się do tej misji i teraz to już raczej nie ma wyjścia i musi całą sprawę doprowadzić
do końca, pokręcił z niedowierzaniem głową. Usłyszał dziwne trzeszczenie. Dźwięk
przypominający zgniatanie kawałka styropianu dobiegał z wnętrza jego własnej
czaszki. K. postanowił go zignorować. Wsiadł do samochodu i ruszył. Po kilku kilometrach ogarnęły
go wątpliwości, czy aby na pewno wie co robi? Zatrzymał wóz na poboczu. Wysiadł
zaczerpnąć powietrza i natychmiast tego pożałował. Wyczuł zapach ozonu. Niepokój
rozrósł się do rozmiarów panicznego lęku. Wrócił do samochodu. Z trudem włożył
kluczyki do stacyjki. Odpalił silnik i natychmiast go zgasił. Uświadomił sobie,
że nie wie gdzie ma jechać. Nie zapytał. Zadzwonił do centrali. Podali mu adres.
Ruszył. Po pół godzinie był na miejscu. Zaparkował na poboczu. Wziął teczkę z
dokumentami. Podszedł do furtki. Nacisnął dzwonek. Cisza. Zbyt długa.
Znowu to trzeszczenie w czaszce. Tym
razem trudno było je zignorować. Nieprzyjemnie narastało przy każdym ruchu głową.
Numer domu się zgadza, ale najwyraźniej nikt tu na niego nie czeka. I nagle
poczuł, jakby go ktoś z całej siły
kopnął w żołądek. Pomylił ulice. Od dawna miał problem z nazwami. Zaczęło się
od pomylenia układu współczulnego z przywspółczulnym jeszcze na studiach. Powtarzał
rok. Teraz był o krok od utraty pracy. Nie zdąży na czas. Musiałby jechać przez
pola. Potem skrótem przez las. Nie znał go zbyt dobrze. Właściwie to wcale go
nie znał. Słyszał tylko, że istnieje i ponoć jednemu z wyższych rangą kiedyś udało
się tamtędy przejechać. Będzie musiał zaryzykować. Wrócił do samochodu. Ruszył
powoli, żeby nie przegapić zjazdu. Wydawało mu się, że jest zdecydowany. Właściwie
już skręcał na wyboistą ścieżkę. W ostatnim momencie zrezygnował. Wcisnął pedał
gazu do oporu. Silnik zawył i zadymił. K. jechał przed siebie. Byle dalej stąd.
Włączył radio, żeby zagłuszyć trzaski w głowie. Wyskoczył na autostradę o mało
nie ocierając się o rejsowy autobus.
Nie, to nie była robota dla niego. Spojrzał
na teczkę rzuconą niedbale na siedzenie pasażera. Wydrukowane na okładce imię i
nazwisko zapulsowało ostrzegającym czerwonym światłem i po chwili zgasło. Trzeszczenie
w czaszce K. zmieniło się w wysoki, nieznośny pisk. Linia ciągła płaska.
Bardzo tajemnicze. Kim on był? Co to za robota?
OdpowiedzUsuńAnioł stróż - nieudacznik ;)
Usuń