Cholera! Przecież umiem pisać…
co jest grane? Siedzę trzeci dzień nad czymś, co powinnam napisać najwyżej w ciągu
godziny, a w zasadzie podobno nawet w dziesięć minut. Kiedyś ktoś podał mi taki
czas, jako zasadniczo możliwy, a nawet wskazany. Nawet w starej wersji nie
dałabym rady w dziesięć minut!. Jak siedem stron w dziesięć minut?! Samo
przepisywanie zajęłoby mi więcej czasu, a ja to przecież muszę stworzyć. Nie, nie
stworzyć, to złe słowo. Samo tworzenie
byłoby nawet przyjemne. Ja to muszę dopasować do wzoru. Ja to muszę w
odpowiednich rubrykach umieścić. Ja to muszę rozpisać na cele takie śmakie i
owakie. W formy i metody ubrać. I
wielokrotnie uzasadnić. I nie potrafię.
Nie potrafię! Mimo siedemnastu lat doświadczenia. Mimo posiadania
specjalistycznej wiedzy. Mimo wyjątkowej łatwości posługiwania się słowem. Mimo
umiejętności samodzielnego i krytycznego myślenia. A może przez nią właśnie.
Może przez nią! Termin się zbliża, a moje przesadnie zdroworozsądkowe myślenie podrzuca
mi kłody pod palce. Termin nadchodzi nieodwołalnie a mój mózg broni się przed
wtłoczeniem w tabelki i schematy. Mam wszystkie
potrzebne informacje i za diabła nie potrafię z nich skorzystać. Z moim
myśleniem coś musi być bardzo nie tak… Może podstępny proces chorobowy prostuje
moje dotychczas nieźle pofałdowane zwoje? Może mały, żarłoczny mózgojad rozpoczął
przygotowania do zimowego snu i obżera się dzisiaj wyjątkowo gwałtownie? Może z
wizytą zapowiada się daleki krewny z Niemiec, ten, jak mu to… Alzhaimer? Albo tylko
Grisza Cyklon zamieszał mi w głowie? Przecież to miała być dobra zmiana! Dobra!
Taka na lepiej. A ja czuję się gorzej. Coraz gorzej. A czas biegnie i nawet dodatkowa godzina, podobno też ostatni raz mi
dana, nie pomaga, bo i tak nadejdzie poniedziałek. Czy w poniedziałek będę już
umiała? Czy we śnie dokona się cudowne samouzdrowienie? Znajdę rozwiązanie?
Wpadnę na pomysł genialny i nie zapomnę go otwierając rano oczy? Może nie będę
ich otwierać. Tak na wszelki wypadek. Może, gdy zasłonię oczy, poniedziałek nie
nadejdzie? A jeśli nadejdzie mimo to, może mnie nie zauważy?
Mi najwięcej słów przychodzi do głowy, kiedy nie mam nic pod ręką, by je zapisać :) a kolejne pomysły przychodzą do głowy i zastępują te, które wydawały się idealne do tekstu. Takie życie :)
OdpowiedzUsuńTo prawda :)
UsuńZnam to aż zbyt dobrze. Chcę coś. Wydaje się, że już to mam. Łapię za ogon i w ostatniej chwili ucieka albo zmienia mój pomysł. Wtedy muszę zmienić początek, który do reszty nie pasuje.
OdpowiedzUsuńniektóre teksty powstają w wielkim trudzie, a ja jestem leniwa i nie lubię takich sytuacji, ma się pisać łatwo, lekko i od razu :)
Usuń