- To jak,
przychodzisz z kimś czy zarezerwować ci miejsce przy stoliku dla singli? – Spytała
raczej retorycznie Luiza i spojrzała na Eulalię wyniośle.
- Oczywiście, że z kimś! – Odparła natychmiast i bez
zastanowienia Eulalia, próbując wytrzymać spojrzenie Luizy i nie wpuścić na
twarz rumieńca zażenowania, który już wpełzał podstępnie – A teraz przepraszam,
ale jestem umówiona.
Eulalia
szybko wybiegła ze szkoły. Luiza natomiast natychmiast zaczęła rozpytywać
koleżanki, czy aby któraś może nie wie, z kim to Eulalia zamierza się pojawić. Nie
przypominała sobie, bowiem, by kiedykolwiek widziała Eulalię w towarzystwie jakiegokolwiek
chłopaka.
Eulalia tymczasem
dobiegła do domu, zamknęła się w swoim pokoju na strychu i zastanawiała nad tym,
czy od razu rzucić się z okna, czy też może lepiej najpierw spożyć dużą ilość paracetamolu
a dopiero potem skakać.
- Na cholerę powiedziałam, że kimś przyjdę?! – Wyrzucała
sobie, przeszukując nocną szafkę. Zadowoliłaby się nawet witaminą C, oby w dużych
ilościach. Ostatecznie mogłaby być też czekolada. – Luiza już pewnie wszystkim
rozgadała… Nie, ja sobie lepiej strzelę w łeb! – Załamana Eulalia usiadła na
dywanie.
Mogła liczyć
tylko na cud albo na pomoc prababci Klary, znanej w rodzinie z tego, iż znała
się na wszystkim i na wszystko radę miała. Biorąc jednakowoż po uwagę, że
prababcia od około stu lat już niestety nie żyła, pozostawał wyłącznie cud. Eulalia w cuda nie wierzyła. Wierzyła natomiast
w pecha i jak dotąd nigdy się na nim nie zawiodła.
- Jak w dwa tygodnie znaleźć partnera na Studniówkę, kiedy żyjesz
na bezludnej wyspie, w rodzinnych zasobach masz tylko o dziewięć lat od siebie
młodszego ciotecznego brata a na wynalezienie Internetu musisz poczekać jeszcze
prawie dekadę?! Jak?! – Eulalia już chciała
zacząć zalewać się łzami, gdy usłyszała dzwonek.
- Kogo diabli niosą teraz, kiedy ja rozpaczać zamierzam? – Fukała
pod nosem schodząc do drzwi. Dzwonek kilkakrotnie jeszcze natrętnie zabrzęczał
zanim otworzyła. Za drzwiami stał jakiś obcy facet i mamrotał coś, że jego matka
prosiła, żeby od ciotki wziął i do jej matki przyniósł, więc on przyniósł i …
- Dziękuję.
- … proszę.
Eulalia wyciągnęła
rękę po pakunek i wyłącznie z grzeczności spojrzała na posłańca. Wysoki.
Barczysty. Brunet. Gapi się na nią tymi swoimi brązowymi oczami tak, jakby siódmy
cud świata zobaczył i uśmiecha się tak, tak … Eulalia zastygła w stuporze.
Podobno w języku jagańskim istnieje słowo
"mamihlapinatapai" oznaczające spojrzenie wymienione przez dwie
osoby, które rozumieją się bez słów lub pragną tego samego, ale każda z nich
wolałaby, żeby to ta druga zrobiła pierwszy krok.
- To ja może na pomogę, zaniosę, bo to ciężkie jest –
odezwał się głosem miękkim jak aksamit i głębokim jak Bałtyk i ominąwszy
Eulalię ruszył do środka.
Oszołomiona Eulalia,
uprzytomniwszy sobie, jaki nieład panuje w mieszkaniu, w ciągu sekundy musiała zdecydować,
czy bardziej opłaca jej się natychmiast zemdleć, ryzykując, że Książę jednak nie
zdąży jej złapać, czy też gnać w te pędy za nim, wyrwać pakunek, serdecznie
podziękować za dostawę i grzecznie wyprosić za drzwi. Niestety Książę najwyraźniej jakiś sport uprawiał, gdyż zanim Eulalia decyzję podjęła, ten już w
salonie siedział i z matką Eulalii rozmawiał.
- Mam przechlapane – pomyślała.
Dotychczas każda rozmowa
każdego młodzieńca z matką Eulalii prowadziła do niechybnej katastrofy. Tym
razem jednak miało być inaczej. Młodzieniec wykazywał się doskonałą
kindersztubą i nie wdawał w żadne polityczne dyskusje. Gdy Eulalia weszła do
salonu posłał jej kolejny uśmiech, którym tym razem spowodował potężne trzepotanie
motylich skrzydeł w brzuchu dziewczyny. Eulalia lekko się zarumieniła a zawstydzona
rumieńcem zarumieniła się jeszcze bardziej i już, już chciała wycofać się na
jakąś bezpieczną pozycję, utopić w wannie albo zatrzasnąć w windzie, kiedy
chłopak spojrzał jej tak głęboko w oczy, że jego spojrzenie załaskotało ją w
lewą stopę. Eulalia roześmiała się głośno. Po chwili rechotali już obydwoje.
Matka Eulalii
widząc, co się dzieje szybciutko wyniosła się do kuchni.
Wieczorem
Eulalia przymierzyła dawno skompletowaną studniówkową kreację: lakierki
przysłane przez dziadka z Londynu, czarną szytą specjalnie u krawcowej ze zdobytego
spod lady materiału krótką spódniczkę z falbanami oraz białą błyszcząca bluzkę zakupioną
w Peweksie za najprawdziwsze dolary. Zatańczyła przed lustrem.
- Luizę trafi szlag!
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza