Zastanawiałam
się niedawno skąd mi się ten przymus pisania wziął i doszłam do wniosku, że chyba
jednak jestem obciążona genetycznie.
Zaczęło się od dziadka, po którym mam też
imię, bo mu Karol było. Dziadek z zawodu prawnik, praktykował przed wojną, drugą
światową. Tak głoszą rodzinne legendy. A potem już nie praktykował, bo z
wojskiem generała Andersa po świecie wędrował. I na to już dowody są konkretne,
w postaci wypłowiałych zdjęć oraz równie wyblakłego zeszytu z zapiskami
dziadka. Właściwie są to jego listy do babci, pieszczotliwie Żabą zwanej. Szczegółowe
opisy miejsc i wrażeń zapisane drobnym maczkiem. Zeszyt jest grubaśny. Chyba
nikt z rodziny nigdy nie przeczytał go tak uczciwie od początku do końca.
Pewnie dlatego, że dziadek ostatecznie też niezupełnie uczciwy wobec rodziny
się okazał, ale to już inna historia.
Listy, pojedyncze i w kopertach, pisywał też
mój tato. Pisał je do swej żony, a mojej matki, nazywając ją czule Guluś. To
nie były listy miłosne. Chociaż może jednak były… Otóż ojciec mój zwykł je
pisać latem, gdy zostawał sam w wielkim pustym domu, a ja z matką odpoczywałyśmy
nad morzem. Tato chyba bardzo się nudził, bo listy były długaśne i tak
sugestywnie opisujące smętną rzeczywistość słomianego wdowca, że moja matka
postanowiła je upublicznić. Nie, nie opublikowała ich drukiem po latach.
Zrobiła coś zupełnie innego. Otóż każdy otrzymany od ojca list, a przychodziły
nieomal codziennie, odczytywała licznie zgromadzonym zaprzyjaźnionym
wczasowiczom. Zrobiła się z tego akcja podobna do „czytajmy dzieciom codziennie”.
Słuchacze byli zafascynowani. Ojciec o swej popularności dowiedział się dopiero
po naszym powrocie do domu.
Tato pisywał
nie tylko listy do mamy. Zapisywał też swoje
przemyślenia w grubych zeszytach. Było ich kilkanaście. Mama kiedyś zażartowała,
że to wyda. Gdyby miała takie możliwości jak ja teraz, zrobiłaby to niechybnie.
Tato się wystraszył. Zeszyty zniknęły. A może tylko zawieruszyły się gdzieś
podczas przeprowadzki?
Moje
dotychczasowe pisanie bardzo przypominało poczynania dziadka i ojca. Setki
listów. Mam nadzieję, że nikt ich nigdzie publicznie nie odczytywał?! Dziesiątki
zagryzmolonych zeszytów. Większość spłonęła na stosie. Jeden z naszych czasów około
maturalnych niedawno został cudownie odnaleziony przez moją przyjaciółkę. Matko
jedyna, co ja wtedy pisałam!
I byłabym
sobie tak pewnie pisała nadal, gdyby nie przypadek. A może to nie był
przypadek? Może po prostu do trzech razy sztuka i ktoś musiał to rodzinne
pisanie do szuflady zakończyć i padło na mnie? Zaczęło się od bloga i pojęcia
nie mam, gdzie się skończy, ale właśnie postanowiłam zobaczyć, jak wyglądałyby
moje teksty wydrukowane i oprawione.
Na moje szczęście
czasy mamy takie, że można sobie bezproblemowo wydrukować wszystko, co się
tylko zechce i to z pełnymi szykanami. I
ja teraz właśnie trzymam w łapkach swych drżących zeszycik cieniutki ale
bezcenny, bo z moim nazwiskiem na okładce
Dziadku,
babciu, mamo, tato zrobiłam to!!!
Nie mam pojęcia jak to u mnie się zaczęło i od kogo.
OdpowiedzUsuńTwój opis dziadka i taty przypomina mi moich bliskich, raczej nie piszących.
Niezupełnie. Moje kuzynki od strony taty piszą świetnie. Tata nie pisał i nie czytał.
Mama co najwyżej kartki. Dziadka nie znałam ani jednego ani drugiego. Jacy byli pradziadkowie.
O tym mogę stworzyć historię własną.
Ciekawie przedstawiłaś swoje początki. Jasne, że chcę więcej.
Aniu, bardzo dziękuję za komentarz :)
UsuńRodzina to kopalnia inspiracji, na pewno będzie więcej.
Dziadkowie moi byli... niepismienni, takie to były czasy na wsiach. Babcia co prawda umiała czytać i pisać, ale poza listami nic mi nie wiadomo o jakiejś jej twórczości. Ale mój Tato... ooo, to był człowiek wszechstronny. Inżynier, umysł ścisły a przy tym wielki romantyk, znawca historii i literatury. Pisał dużo, głównie do szuflady, ale też - tęskniąc - masę listów do mojej mamy. Były związane różową wstążką, po śmierci rodzicow zostały spalone. Jak wiesz, czynię próby, ale brak mi Twojej samodyscypliny i determinacji. Liczę na egzemplarz z autografem ! 💜
OdpowiedzUsuńBeatko, wierzę w Ciebie i mocno trzymam kciuki! A egzemplarz z dedykacją już na ciebie czeka :)
UsuńNie ma przypadków! - jak mawia mój ulubiony redaktor radiowy.
OdpowiedzUsuńFajnie mieć takie geny, pewnie zaoszczędziłabym sobie wtedy lata poszukiwań na to, co chcę w życiu robić :D
wcale mnie te geny od poszukiwań i marnowania lat nie uchroniły, niestety ;)
Usuń