Mścisława Przekorna obudziła się w piątkowy ranek i pierwsza
myśl, jaką wyłuskała ze świadomości wprawiła ją w kiepski nastrój.
- No tak, wiedziałam, że ten moment nastąpi – westchnęła ciężko
– ale, że tak szybko?! – Mścisława zamknęła oczy z nadzieją, że gdy otworzy je
po raz drugi, okaże się, że ta pierwsza świadoma myśl była tak naprawdę jedynie
ostatnim majakiem sennym i nadal wszystko będzie po staremu.
Nie było, o czym Mścisława przekonała się już przy próbie
wstania z łóżka. Jeszcze wczoraj po prostu podejmowała decyzję, że chce wstać i
wstawała. Dzisiaj, od momentu podjęcia decyzji do wykonania zamiaru minęło
jakieś pięć do sześciu minut. Tyle czasu zajęło jej zlokalizowanie wszystkich części
ciała, zastanowienie się, która z tych części powinna rozpocząć ruch, jako
pierwsza i ustalenie, w jakiej kolejności pozostałe powinny dołączyć. Pierwsze
trzy próby były nieudane. Czwarta zakończyła się sukcesem i Mścisława, ciężko oddychając,
usiadła na brzegu łóżka. Wsunęła stopy w kapcie i czekała. Czekała, aż źrenica
lewego oka dostosuje się do porannego światła a soczewka łaskawie dokona
akomodacji. Prawe oko jakoś szybciej poradziło sobie z tym zdaniem i już od
kilku sekund przekazywało dalej radosną wiadomość, że siódma tuż tuż.
- Siódma?! Jak to siódma?! – Mścisławie zostało ledwie
czterdzieści pięć minut na dojście do łazienki, wykonanie wszystkich niezbędnych
czynności higienicznych, powrót do sypialni, zmianę garderoby z piżamy na strój
wyjściowy, przejście do kuchni, zaparzenie ziółek, przygotowanie i zjedzenie
bezglutenowego śniadania, odliczenie dziennej porcji suplementów,
przemieszczenie się do przedpokoju, założenie butów i zejście na parter.
Na przejście
kilka kroków od domu do taksówki, która miała na nią czekać o ósmej, czasu już pewnie
nie starczy. Będzie musiała dopłacić taksówkarzowi za oczekiwanie i wytrzymać
wścibskie spojrzenia sąsiadek. Ale będą miały satysfakcję, wredne małpy!
- No, nie ma czasu, nie ma czasu… - Stęknęła podczas
pierwszej próby przyjęcia pozycji pionowej i opadła na łóżko.
Druga próba
poszła już zdecydowanie lepiej.
Szurając kapciami Mścisława zaskakująco szybko doszła
do łazienki. Po kilku minutach w całym bloku zadrżały szyby w oknach, a u sąsiadów
pod trójką, jedna nawet pękła. Nieświadoma szkód, jakie narobiła swoim wrzaskiem
Mścisława próbowała odzyskać orientację. Spoglądała w lustro, dotykała
zwisających z twarzy fałdów skóry, przeczesywała palcami siwe włosy, miętoliła
ogromnych rozmiarów płatki uszu. Nie odważyła się otworzyć ust.
- Ale… ale przecież…!!!- Kolejny krzyk spowodował
spustoszenie w kolekcji kryształów sąsiadki z góry i perforację bębenków u syna
sąsiadów z dołu. Mścisława zasłoniła lustro ręcznikiem i wyszła z łazienki.
W kuchni spędziła więcej czasu niż zamierzała. Nie mogła
odnaleźć swojego ulubionego kubka, zaparzyła więc ziółka w szklance. To znaczy
wydawało jej się, że zaparzyła, ale gdy chciała je wypić zobaczyła tylko suchą
jak pieprz torebkę na dnie szklanki. W międzyczasie odnalazł się kubek, wiec Mścisława
przełożyła torebkę herbatki do kubka i tym razem zalała wodą. Zbyt zimną, by
zioła porządnie się zaparzyły. Wylała herbatę do zlewu. Zdecydowała, że napije
się wody. Apetyt na śniadanie straciła w ogóle.
- Tabletki wystarczą - pomyślała.
I wystarczyłyby, gdyby trafiła do ust. Niestety rozsypały
się po podłodze i poturlały w kąty. Mścisława w pierwszym odruchu nawet chciała
się schylić i wszystkie je wyzbierać, jednak ostry ból towarzyszący wysuwaniu
się dysku spomiędzy kręgów skutecznie ją przed tym powstrzymał. Przed ubraniem się
w seksowną kieckę i pończoszki również. Gdy Mścisława z trudem wciągała na siebie wyjściowy dres
usłyszała klakson. Taksówkarz był punktualny. Mścisława do wczoraj również słynęła
z punktualności.
Do wczoraj…
Taksówkarz zatrąbił jeszcze trzy razy w pięciominutowych
odstępach i odjechał. Pewnie poczekałby na Mścisławę, gdyby ta łaskawie
odebrała telefon i wyjaśniła powody swojego spóźnienia. Odebrałaby chętnie,
gdyby miała dłuższe ręce. Niestety, do telefonu Mścisława dotarła mniej więcej na
kwadrans przed dziesiątą, ale za to ubrana w czysty dres, twarzowy T-shirt a
nawet skarpetki. I nie w głowie było jej teraz oddzwanianie do taksówkarza, który
złapał już pewnie ciekawszy kurs, bo właśnie w tej chwili jej własny brzuch
postanowił opaść pod wpływem grawitacji tak mniej więcej do poziomu kolan.Mścisława próbowała złapać go w dłonie, przytrzymać i podrzucając
umieścić na poprzednim miejscu, niestety zwiotczałe mięśnie rąk nie utrzymały tego
ciężaru. Gdy zaczął opadać biust Mścisława wzięła głęboki wdech, zacisnęła zęby
i …
- Nie, do cholery! - Cycki też okazały się zbyt ciężkie.
- Nie utrzymam… –
Mścisława się poddała.
Nie bacząc na to, że prawdopodobnie już nigdy nie zdoła się
podnieść, usiadła na podłodze, na środku pokoju. Twarde deski niemiłosiernie
gniotły ją w tyłek, więc położyła się na plecach. Złożyła ręce na piersiach i
spojrzała w sufit. Tuż nad nią zwisał na długiej cieniutkiej niteczce maleńki
pajączek. Patrzyła, jak pająk przebiera nóżkami i nieuchronnie zbliża się do je
twarzy. Wiedziała, że jeszcze chwila, a wyląduje wprost na jej nosie. Ta myśl
napawała ją obrzydzeniem, jednak nie była w stanie wykonać żadnego ruchu.
Trzy tygodnie później, wezwany przez zaniepokojona sąsiadkę
z drugiego pietra, Starszy sekcyjny Przemysław Opoka sprawnym ruchem wywarzył
drzwi do mieszkania. Na klatce schodowej tłoczyli się ciekawscy sąsiedzi. Posterunkowy
Michał Czarnecki wszedł do środka i zamarł w progu pokoju.
- W mordę! Co to kurwa jest?! Przemek, widziałeś kiedyś coś
takiego?
Wszystkie meble pokrywała gruba warstwa kurzu a Mścisławę Przekorną szczelny
kokon pajęczej nici.