Oszczędności
topniały szybko, o wiele szybciej niż Łucja się tego spodziewała.
Doszła
do wniosku, że aczkolwiek bardzo niechętnie, to jednak będzie musiała podjąć
pracę. Jakąkolwiek i najlepiej od razu, więc po raz pierwszy w życiu wybrała
się do Powiatowego Urzędu Pracy w Małym Miasteczku. Nie spodziewała się tłumu,
ale zupełnie pusty korytarz trochę ją zaskoczył. Tablica ogłoszeń pełna była anonsów
pracodawców. Poszukiwali wykwalifikowanych pracowników: ślusarzy, tokarzy,
operatorów wózków widłowych i koparek. Raczej mężczyzn, choć nie było to wprost
wyartykułowane.
Rozejrzała
się i bez trudu odnalazła pokój rejestracji bezrobotnych.
Weszła.
Młoda
kobieta, z wyraźnym znudzeniem, nawet nie podnosząc wzroku na Łucję, podała jej
formularz i kazała wypełnić.
Łucja
szybko go wypełniła starannym pismem.
Kobieta
przeczytała i poprosiła o świadectwo maturalne.
Łucja
poinformowała urzędniczkę, że świadectwo owszem, jest, ale aktualnie w archiwum
uczelni wyższej, która to lada moment ma wydać jej dyplom magistra nauk
humanistycznych i że w tej chwili niestety dysponuje jedynie indeksem.
Kobieta
nawet nie spojrzała na dokument i stanowczym tonem stwierdziła, że w takim
razie może zostać zarejestrowana jedynie, jako osoba z wykształceniem
podstawowym, jeżeli przynajmniej świadectwo szkoły podstawowej posiada.
Oburzona
Łucja wyszła z urzędu i postanowiła szukać pracy na własną rękę.
Kupiła
lokalną gazetę i zaczęła przeglądać ogłoszenia.
Tym razem większość z nich
proponowała bardzo atrakcyjną, w dogodnych godzinach, wyjątkowo dobrze płatną
pracę i to wyłącznie kobietom.
Młodym i atrakcyjnym. Łucja nie miała takich wysokich
kwalifikacji.
Po
przewertowaniu kilku stron praktycznie identycznych ogłoszeń straciła nadzieję.
Dla
poprawy nastroju weszła do cukierni. Zamówiła herbatę i bezę z owocami. Trudno, najwyżej nie zje
dzisiaj obiadu, a na kolację wystarczy jej chińska zupka robiona w Radomiu,
łagodna, o smaku pieczonego kurczaka. W kawiarni było przyjemnie, ciepło, z
głośników sączył się sympatyczny dżezik.
Łucja
siedziała przy oknie i obserwowała ulicę. Przyglądała się przechodniom,
próbując zgadywać kim są, czym się zajmują, dokąd idą, o czym marzą, czego się boją i czy jest
wśród nich ktoś, z kim chciałaby się zamienić na życiorysy? Już prawie była
zdecydowana by zostać na jakiś czas
szczupłą rudowłosą dziewczyną, gdy słońce wyszło zza chmur i zaświeciło jej
prosto w oczy. Poczuła się jak dziecko przyłapane na wyjadaniu ukradkiem konfitur
ze słoika. Dojadła ostatnie okruszki ciastka, zapłaciła rachunek i wyszła z
kawiarni.
Miasteczko
zdawało się zapraszać ją na spacer a Łucja bez wahania to zaproszenie przyjęła. Szła powoli, bez
celu, przyglądając się kamienicom w kolorach
lodów owocowych, wystawom przyjmującym powoli świąteczny wystrój,
naklejanym wielowarstwowo reklamom na każdym wolnym kawałku muru, odręcznie
pisanym i przyklejanym na sklepowych szybach ogłoszeniom. Przysłuchiwała się
rozmowom tubylców. Po kilkudziesięciu minutach uważnego spacerowania Łucja wychwyciła
cztery interesujące informacje o czekającej, bez wątpienia właśnie na nią,
pracy.
Miała
do wyboru cyrk, który właśnie, jak co roku o tej porze przyjechał do
miasteczka, budowę osiedla apartamentowców, jakąś korporację mającą tutaj swoją
siedzibę i szkołę. Czyli zasadniczo cyrk,
cyrk i… też cyrk.
Pozostało
tylko wybrać w który. Do tego prawdziwego przyciągały ją kolorowe namioty,
wymalowane w roześmiane twarze klaunów wozy, niekończąca się wędrówka i wielkie
mydlane bańki. Od tych pozostałych odstręczał hałas, gwar, pośpiech,
wyśrubowywane niebotycznie normy, wszechobecny mobbing, wysiłek ponad siły,
hierarchia, w której byłaby na szarym końcu. Nie, nie potrafiłaby już być
trybikiem w maszynie. Biec w niekończącym się szczurzym wyścigu. Dopasowywać
się do czyjeś wizji. Wypełniać obcą misję. Wciskać się w tabelki, diagramy,
statystyki. Trzymać nieustannie pion i poziom.
To
już woli cały dzień biegać z czerwoną piłeczką zamiast nosa i krzyczeć:
„Cyrk
przyjechał!”.
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza