Przeczytawszy „Pokochawszy”
nabrałam jeszcze większej sympatii do profesora.
Rozmowa z dwiema kobietami, z
których jedna jest psychologiem agresologiem
i słyszy znacznie więcej niż
słowa, a druga specjalistką od praw człowieka
i zadaje bardzo trudne pytania,
wymagała od mężczyzny nie lada odwagi.
I niczego nie ułatwiał tutaj
fakt, że ta pierwsza jest ukochaną żoną profesora.
Wręcz przeciwnie.
No, bo niby rozmawia się
tutaj tylko o miłości w języku i o jej różnych sposobach wyznawania na
kolejnych etapach rozwijającego się lub zwijającego, bo i tak przecież bywa,
związku.
Niby wcale nie chodzi ani o
poszukiwanie, ani o udzielenie jednoznacznej odpowiedzi
na pytanie:
Jak to z tą miłością jest i
czy więzieniem ona czy cudem?
A pułapek całe mnóstwo!
Początkowo neutralna rozmowa
o języku i psychologii, przechodząca momentami w spór
o wyższość jednego nad
drugim, staje się coraz bardziej osobista,
by po chwili wejść prawie
niepostrzeżenie w małżeńską sprzeczkę
i równie elegancko z niej
wyjść.
Chcąc nie chcąc, gdzieś
między słowami, odpowiedź na powyższe pytanie pada.
Nie absolutnie uniwersalna,
bo to w końcu wypracowany przez długie lata specyficzny kod językowy starego
dobrego małżeństwa państwa Bralczyków.
A może jednak tak?
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza