Z czytaniem książek pisanych przez moje dobre znajome mam
pewien kłopot. Towarzyszą temu zawsze emocje niewspółmierne do tych, z jakimi
sięgam po wszystkie inne lektury, gdyż do zwyczajnej ciekawości „A co to się
pod tym tytułem i okładką kryje?” dochodzi spora dawka radości z sukcesu
wydawniczego koleżanki, duma, że się odrobinkę do tego sukcesu przyczyniłam wspierając
projekt, kropelka zazdrości (eh, ja ze swoją książka wciąż w lesie) a tym w
przypadku jeszcze dodatkowo bardzo mocno
rozbudzone pierwszym tomem trylogii oczekiwania.
„Niczyją” przeczytałam
jednym tchem, właściwie to momentami nawet tracąc dech. Sympatii do głównej
bohaterki nie poczułam żadnej, jednak trochę ją rozumiałam. Młoda dziewczyna, fascynująca
Japonia, atmosfera konwentu miłośników mangi, bardzo dużo alkoholu, przystojni mężczyźni,
no jednym słowem, trudno zachowywać się racjonalnie. Poza tym, generalnie
chodziło o seks, a sposób w jaki autorka opisywała sceny miłosnych zbliżeń – swobodny
ale nie wulgarny, chwilami nawet bardzo poetycki – muszę przyznać bardzo mi odpowiadał.
Spodziewałam się chyba podobnych doznań również w części drugiej.
Niestety, tym
razem się rozczarowałam.
Za mało
Japonii.
Za mało seksu.
Za dużo
alkoholu.
Męczący nadmiar
emocjonalnych rozterek.
I zbyt wiele
krwi.
Nie dałam rady przeczytać
za jednym podejściem.
Towarzyszenie
każdemu z bohaterów w ogromnym cierpieniu powodowanym nieszczęśliwą miłością,
bez najmniejszej chwili wytchnienia, było tym razem zbyt wyczerpujące. Co
więcej, cała trójka stała się dla mnie nagle bohaterami nieprawdopodobnymi i
nieprawdziwymi. A kiedy przeczytałam zakończenie alternatywne (swoją drogą
bardzo ciekawy zamysł, brawo Aniu!) to się autentycznie zdenerwowałam. Nie,
wcale nie z powodu tego, że autorka dała mi zasadniczo do wyboru happy end albo
bardzo nie- happy end, ale dlatego, że i tam, powtarza się motyw „ich dwóch i
ona jedna”, ona – uzależniona, jak od alkoholu od silnych emocji i
uwagi, jaką obdarzają ją mężczyźni, z tak mocną tendencją autodestruktywną,
że prawdopodobnie przekaże ją kolejnemu pokoleniu (wersja A) lub będzie przeżywać
wieczne męki piekielne albowiem terapia została zakończona tam, gdzie
zasadniczo mogłaby się dopiero rozpocząć (wersja B)
„Nikt nie jest
winny temu, jak postrzegamy świat. Nikt – poza nami samymi”.
To prawda. Autorka nie
jest też winna temu, jak książkę odbiera pojedyncza czytelniczka.
Anna Crevan
Sznajder to bardzo dobrze wie, jak i to, że z niecierpliwością czekam już na część
trzecią i że ją również przeczytam od deski do deski.
Nawet gdybym się miała
zdenerwować jeszcze bardziej!
Jeszcze nie przeczytałam, ale przeczytam. Czeka w kolejce na mojej wirtualnej półce z Legimi.
OdpowiedzUsuńa ja już czekam na trzecią część :)
OdpowiedzUsuńJeszcze nie przeczytałam, ale wiem, że mi się spodoba. Pierwszy tom połknęłam.
OdpowiedzUsuńja tez pierwszy przeczytałam z ogromną przyjemnością
Usuń