Wituś był samotnikiem. Przeszedł przez życie w
jednych butach. Z jedną, nigdy nierozpakowaną, walizką, dla większej pewności
trzymaną pod łóżkiem. Przyparty do muru przez Stefcię, ożenił się i nawet córkę
spłodził, ale nadal pozostał samotnikiem. Mieszkał całe życie w jednym domu.
Nigdy nie opuszczał swojej dzielnicy miasta, tak przypadkowo wybranego przez
przodków. Nikogo nie znał. Z nikim się nie zaprzyjaźnił. Nie wiedział, jak ma
na imię jego sąsiad. Nie obchodziło go, na co umiera sąsiadka. Klął na
miauczące pod oknem koty. Na wszystkie pytania odpowiadał zdawkowo, nigdy nie mówiąc
słowa prawdy. Czasem, w przypływie dobrego humoru wymyślał jakąś dykteryjkę i
pod nią ukrywał swoje nijakie, nudne życie. Bez żalu przeszedł na emeryturę. Nienawidził
swojej pracy. Uciekał z niej, gdy tylko mógł, więc kiedy odpracował pańszczyznę,
zyskał czas na nic nierobienie. Czy był leniem?
- Ktoś musi wyłapać te pieprzone węże!
- Wituś, dziecko, zostaw, już po wszystkim, już się rozpełzły
– usłyszał nagle dawno niesłyszany głos matki.
- Mama? Co mama tu robi? Przecież mama nie żyje.
- No, ty zasadniczo też, synku – zawsze była bardzo
bezpośrednia.
- Mamo…
- Co, mamo? Nie wygłupiaj się. Zostaw te węże i choć tu do
mnie. Czekamy na ciebie od tygodnia. Stary Woźniak już stypę przygotował.
Stefek, Andrzej i Staszek tyle wypili, że więcej chyba nie zmieszczą. Pod stołem
leżą. Marianna dziewiąty raz obiad odgrzewa i klnie, bo sos tak zgęstniał, że w
kostkę można go kroić. Babka Klara uważa, że masz natychmiast przestać się wygłupiać,
bo cóż to niby się takiego dzieje, że tylu Pomagaczy tu naokoło ciebie biega. Masz
sobie sam dać radę, jak zwykle. No już, zbieraj się, idziemy!
- Ależ mamo, a Stefcia? – Wituś wiedział, że żadna dyskusja
z matką nie ma sensu. Nigdy nie miał odwagi stanąć w obronie Stefci, o co ta miała
do niego wieczne i jak się okazuje uzasadnione pretensje.
- Nigdy jej nie lubiłam Nie miała charakteru. No już, już,
bo tu przeciąg jest.
- Nie.
- Co znaczy nie?
- Nie, mamo. Jeszcze nie.
- Witek, ja trzeci raz nie przyjdę. Nie pozwolą mi. Nie bądź
uparty, dawaj rękę! – Powietrze zawirowało. Poryw wiatru trzasnął oknem. Matka Witusia
musiała wracać. – Nie wiem, jak ja im to wszystko wytłumaczę. No cóż, synku,
jak chcesz, jak chcesz…
Zapraszam do lektury kolejnych odcinków
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza