Gdyby teraz ktoś poprosił Marię, by wybrała utwór
ilustrujący jej dzisiejszy dzień, wskazałaby bez wahania piosenkę Agnieszki
Chylińskiej. To był zły dzień. Zaczęło się od samego rana.
Wstała, nie zwracając uwagi na kolejność stawianych na podłodze stóp i być może, jako pierwszą postawiła lewą. Powinna być bardziej uważna. Przy robieniu porannej kawy również. Zapatrzyła się w okno. Próbowała dostrzec sąsiedni dom przez gęstą mgłę. Przelała wrzątek. Woda pociekła gorącym strumieniem na podłogę. Maria schyliła się, by wytrzeć podłogę. Wytarła kawałek, potem następny i kolejny i doszła do wniosku, że skoro już umyła całą kuchnię, to posprząta też resztę mieszkania. Wydobyła z szafy nowiuteńki odkurzacz i wzięła się do roboty. Po kilkunastu minutach w całym mieszkaniu nie było ani jednego pyłka kurzu.
Wstała, nie zwracając uwagi na kolejność stawianych na podłodze stóp i być może, jako pierwszą postawiła lewą. Powinna być bardziej uważna. Przy robieniu porannej kawy również. Zapatrzyła się w okno. Próbowała dostrzec sąsiedni dom przez gęstą mgłę. Przelała wrzątek. Woda pociekła gorącym strumieniem na podłogę. Maria schyliła się, by wytrzeć podłogę. Wytarła kawałek, potem następny i kolejny i doszła do wniosku, że skoro już umyła całą kuchnię, to posprząta też resztę mieszkania. Wydobyła z szafy nowiuteńki odkurzacz i wzięła się do roboty. Po kilkunastu minutach w całym mieszkaniu nie było ani jednego pyłka kurzu.
Czyste mieszkanie wymagało jednak świeżych
kwiatów. Koniecznie kolorowych goździków. Maria ubrała kurtkę, otuliła się wełnianym szalem i wyszła.
Mgła opadła. W oknie sąsiedniego domu wciąż jeszcze powiewała
samotna biało-czerwona flaga, mimo, że święto narodowe już dawno minęło. Maria
przez chwilę zastanawiała się, jakie ona chciałaby obchodzić święto, ale
żadnego nie wymyśliła. No, może poza Świętem Świętego Spokoju.
Niestety, to nie dziś przypadał ten dzień.
Gożdzików nie było. Były chryzantemy, ale Maria nie
wybierała się na cmentarz. Nie kupiła kwiatów. Postanowiła załatwić dawno odkładane
sprawy urzędowe i skierowała się w stronę ponurego gmaszyska. Nagle tuż przed
nią wyrósł wielki, gruby facet. Szedł zajmując całą szerokość chodnika i śpiewał
pieśń do nieobecnej ukochanej. Fałszował niemiłosiernie. I niemiłosiernie śmierdział
alkoholem. Maria zwolniła i na wszelki wypadek skręciła w uliczkę w prawo. Mężczyzna,
zataczając się, skręcił w lewo. Jakim cudem chwilę później znalazł się w
kolejce pod urzędowym okienkiem przed Marią, tego nie wie nikt. Maria wstrzymała
oddech oraz załatwienie sprawy do bliżej nieokreślonego kiedyś tam.
Zdecydowała,
że skorzysta z okazji i pójdzie do biblioteki. Biblioteka zawsze kojarzyła się Marii z ciszą i spokojem.
Zapach starego papieru przywoływał miłe wspomnienia z dzieciństwa. Szła wzdłuż regałów, dotykając palcami
grzbietów książek. Nie mogła się zdecydować, co miałaby ochotę przeczytać. Nie
mogła się skupić. Głośna rozmowa bibliotekarek i poruszany przez kobiety temat
zniweczył jej spokój. Maria zapragnęła jak najszybciej wyjść. Złapała pierwszą
z brzegu książkę, ale niestety nie mogła wziąć jej ze sobą do domu. Nie miała
przy sobie odpowiednich dokumentów, mimo, że miała praktycznie wszystkie, łącznie
z odpisem aktu chrztu. Odłożyła książkę na półkę. Będzie musiała przyjść tu
jeszcze raz. Niby nic takiego, ale Maria miała uczulenie na centrum miasta i
każde dodatkowe wyjście ciężko odchorowywała. Już zaczynała się drapać i dusić.
Chciała jak najszybciej wrócić do domu.
Po drodze kupiła belgijskiego gofra z cukrem pudrem, którego
od razu zjadła i ziemniaki. Nie są takie kolorowe jak kwiaty, ale odpowiednio
przyrządzone zupełnie nieźle smakują. W połowie drogi siatka pękła. Ziemniaki rozsypały
się i potoczyły szybko w dół ulicy. Maria zebrała kilka sztuk i poupychała w
kieszeniach kurtki. Na placki powinno wystarczyć.
Do domu wróciła zmęczona i zła.
Przysiadła w przedpokoju.
Zauważyła opakowane w folię chińskie ciasteczko leżące na
komodzie.
Sięgnęła po nie z nadzieją na dobrą wróżbę. Rozerwała folię,
przełamała ciasteczko i przeczytała głośno zapisany na skrawku papieru tekst: Odkurzacza
do rąk nie bierz, z kurzem szczęście znika. Natychmiast poczuła nieprzyjemny
uścisk w żołądku, gulę w gardle i zawroty głowy. Ciasteczko dostała wczoraj do
zamawianej na wynos z wietnamskiego baru porcji kurczaka w cieście kokosowym.
Kurczaka zjadła. O ciastku zapomniała. Spadło jej pod nogi, gdy szczotką
odkurzacza zahaczyła o komodę. Musiała o nie powalczyć z rycząca bestią. Mogła
dać jej zeżreć.
To już wiem jak się ma relacja tumanów kurzu w moim domu do poczucia szczęśliwości. Czasem lepiej czegoś nie widzieć😉 bardzo fajnie się czyta, Karolino:) Olga
OdpowiedzUsuńKurz ma dla szczęśliwosci znaczenie fundamentalne! Ciesze się, że opowiadanie Ci się spodobało :)
UsuńCzasem niweczę spokój, ale wystarczy chrząknąć, pomogę w wyborze książki. ;) Opowiadanie bardzo mi się podoba. I to ciasteczko!
OdpowiedzUsuńA więc będę chrząkać ;)
UsuńPrzydałby się ten dzień świętego spokoju i jakieś inne przez siebie wymyślone święta.
OdpowiedzUsuńMarii radzę się tak bardzo nie przejmować facetami, kurzami itp. szczegółami. Niech pamięta, że jest jej
ulubiona pora roku jesień :)
Czy Maria rzeczywiście lubi jesień? Tego nie wiem, ale faktycznie mogłaby się tak nie przejmować drobiazgami :)
Usuń