Klara siedziała na podłodze już od dwóch
godzin. Przed nią stara dębowa komoda z rzeźbionymi szufladami, za nią ogromy
stos zeszytów, segregatorów, teczek, dokumentów, kartek, karteczek i
karteluszek. Wszystkie solidnie zakurzone. Właściwie to wyciągnęła je w celu
oddania do recyklingu. Przeciętny mieszkaniec ziemi zużywa podobno pięćdziesiąt
kilogramów papieru rocznie. Pod tym względem Klara była zdecydowanie
nieprzeciętna. Dowód tej nieprzeciętności piętrzył się właśnie tuż za nią. Czego
tam nie było! Notatki z wykładów z czasów studiów zapisane równym i ładnym,
aczkolwiek totalnie nieczytelnym dla osób niebędących Klarą, pismem. Kserokopie
ważniejszych artykułów, nigdy po raz drugi nieprzeczytanych. Wycinki z gazet
zawierające kiedyś istotne treści. Roczniki czasopism, które dawniej
prenumerowała, z dziedzin tak różnych, że jej samej trudno było uwierzyć w to,
że wiedza ta była jej wtedy absolutnie i niezbędnie potrzebna. No i oczywiście
niezliczone ilości dawno zapłaconych rachunków, pism informujących o tym i owym,
bankowych wyciągów i faktur w archaicznej papierowej formie.
Siedziała w niezbyt wygodnej pozycji. Jutro
nie będzie się mogła ruszyć, ale trudno, obiecała sobie, że zrobi porządek. W
papierach i w swoim życiu też. Powywala wszystko, co zalega, co z przeszłości,
co z tamtego życia, z czym już nie po drodze. Powywala i wcale nie będzie jej
żal. Brała do ręki każdą pożółkłą kartkę
papieru z zamiarem wywalenia, ale jako osoba rozsądna każdorazowo też sprawdzała,
czy może jednak czasem nie jest to wyjątkowo ważny dokument. Najczęściej stwierdzała,
że owszem, właśnie jest bardzo ważny i w żadnym wypadku nie można go jeszcze zrecyklingować.
Przygotowany karton był prawie pusty, nie licząc kilku wyblakłych paragonów i
kserokopii jakiejś diety cud.
-
Aleś tu barykadę ustawiła! – Jan próbował przedostać się do swojego biurka –
Wywal to w pierony wszystko i tak tam nigdy nie zaglądasz.
-
Ale się może przydać… - Klara przeciągnęła się próbując jakoś odciążyć plecy.
-
No to rób co chcesz. Długo tak jeszcze będziesz siedzieć?
-
Nie wiem, a co?
-
Nic, tak pytam… a kiedy będzie obiad?
-
Obiad? Nie wiem, nie jestem głodna…
-
Ale ja jestem – Jan nie był zadowolony z tych nagłych porządków i perspektywy
braku solidnego posiłku, co najmniej przez kilka dni.
-
Zupkę chińską z Radomia sobie zrób! – rzuciła z uśmiechem Klara i dalej
przekładała papiery z kupki na kupkę. Matko ile ja tego nazbierałam –
westchnęła – przez miesiąc tego nie ogarnę… o, a to, co? – wzięła do ręki stare
drewniane pudełeczko, pachnące jeszcze mimo upływu czasu, śliwkami w
czekoladzie.
W środku były widokówki. Wszystkie
adresowane do rodziców Klary i gęsto zapisane jej nierównym jeszcze i niezbyt
ładnym, ale za to czytelnym absolutnie dla każdego pismem drugoklasistki. Był
to bardzo szczegółowy zapis samopoczucia małej dziewczynki, będącej, wbrew
własnej woli zresztą, po raz pierwszy w życiu na koloniach. Pierwsza z
widokówek zawierała entuzjastyczny opis ośrodka oraz nieco mniej entuzjastyczną
relację z pierwszej spędzonej w nim nocy. Druga była niezbyt pochlebną recenzją
kolonijnej stołówki i podawanych tam, wybitnie nietrafiających w gust małej
Klary, dań. Trzecia zawierała relację w wycieczki w góry oraz szczegółowy spis
przedmiotów zakupionych w sklepiku z pamiątkami. W czwartej uważny czytelnik
mógł wyczytać między wierszami, że życie towarzyskie Klary na koloniach nie do
końca jest takie, jakiego oczekiwała i niestety dokładnie takie, jakiego się
obawiała. Pocztówka piąta zawierała krwawy opis nieszczęśliwego wypadku,
jakiemu Klara uległa podczas zabawy nad rzeką i zapewnienie, że mimo kilku
szwów na udzie dzielna mała dziewczynka postanawia nadal wytrwać w tej karnej
kolonii, by nie robić przykrości ukochanym rodzicom. Ostatnia, szósta pocztówka, zawierała oprócz
adresu jedno jedyne zdanie, wypisane dużymi drukowanymi literami i zakończone
aż trzema wykrzyknikami: ŻABY ZNIOSŁY SKRZEK!!! I tylko Klara wiedziała, że nie
była to radosna informacja o pomyślnym przebiegu hodowli, złapanych kilkanaście
dni wcześniej w przydrożnej kałuży kijanek, przetrzymywanych w wielkim słoiku
po ogórkach na parapecie kolonijnej sali numer 5, ku obrzydzeniu wychowawczyni
i ciekawości współspaczek. I tylko Klara wiedziała, że siódmej widokówki być już
nie mogło.
- Jak ja bym chciała teraz móc wysłać taką
kartkę… i żeby mnie ktoś zabrał w bezpieczne miejsce…- pomyślała Klara i
otarła z łzę z policzka.
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza