Klara od rana czuła się źle. Wstała z łóżka
jakaś poobijana. Zupełnie jakby w nocy ktoś okładał ją kijami po bokach.
Podeszła do lustra, uniosła piżamę i ze zdumieniem zauważyła siniaki na
żebrach. Przeszedł ja dreszcz i oblała się zimnym potem. Po chwili poczuła silne
uderzenie pięścią w żołądek i niesmak w ustach. Szurając nogami, zgarbiona,
poszła do kuchni. Czekając, aż zagotuje się woda, próbowała zapomnieć koszmarny
sen, ale absurdalne sceny wciąż się pojawiały. Była przyzwyczajona do
dziwacznych snów, pełnych kolorów, dźwięków, smaków, tajemniczych miejsc i
obcych ludzi, ale to, co zobaczyła dzisiejszej nocy przekraczało wszelkie senne
normy. Nawet nie będzie próbowała tego zapisywać. Nie byłaby w stanie. Kiedy w
końcu ktoś wymyśli sprytne ustrojstwo za pomocą którego będzie można zapisywać
sny w formie filmów na pewno będzie bogata. O ile wcześniej nie zwariuje. O ile
już nie zwariowała. A najwyraźniej tak. Na pewno zwariowała. Ktoś ją pobił, a
ona nie pamięta, kto i kiedy. I nawet nie ma kogo zapytać, bo Jan od tygodnia w
sanatorium na drugim końcu Polski. W sumie może to i lepiej, bo gdyby tu był
automatycznie stałby się głównym podejrzanym. No, ale jeśli nie Jan, to kto?
Klara narzuciła szlafrok i podreptała do sąsiadki. Może ona coś słyszała? Może widziała?
Może wie? Nie wiedziała.
W pierwszym odruchu Klara chciała obejść wszystkich
sąsiadów i przeprowadzić szczegółowe śledztwo, jednak po chwili namysłu wróciła
do swojego mieszkania. Jakieś resztki instynktu samozachowawczego jednak w niej
zostały. Sąsiedzi zapewne szybko wezwaliby odpowiednie służby i Klara
znalazłaby się w zabytkowym budynku pałacowym zaadoptowanym pod koniec XIX
wieku na Szpital Psychiatryczny bez jakiejkolwiek możliwości przekonania lekarzy
i siebie samej również, że to absolutna pomyłka. Usiadła więc na kanapie,
uspokoiła oddech i zaczęła analizować sytuację. Po około trzech godzinach
intensywnej pracy umysłowej doszła do wniosku, że jednak skatowała się sama. Wniosek
był przykry, no, bo jak to tak? Sobie samej takie rzeczy?! Nie mogąc
zaakceptować tej wersji wydarzeń przez kolejne trzy godziny przeszukiwała
mieszkanie, licząc na odnalezienie śladów włamania i zestawu „kijów samobijów”
wrednie podrzuconych pod łóżkiem przez jakiegoś jej zajadłego wroga. Nie
znalazła nic. Obolała i wykończona usiadła na podłodze na środku salonu i
zalała się łzami. Powinna była zalać się winem, wszak „in vino veritas”, a
prawda jak wiadomo wyzwala. Niestety dokonała złego wyboru. A właściwie nie
dokonała żadnego wyboru. Zalewanie się łzami było reakcją impulsywną i
nieprzemyślaną, za to najprostszą do wykonania. Największą wadą Klary było
właśnie takie nieprzemyślane impulsywne reagowanie i pozbawianie się możliwości
dokonywania wyboru. Miało to swoje dobre strony. Klara nie musiała być za nic
odpowiedzialna. To nie ona wszakże decydowała, ale los, przypadek, inni ludzie,
okoliczności przyrody i wszystko inne, na co tylko dało się zwalić
odpowiedzialność i mieć potem pretensje, marudzić, jęczeć, wzdychać, cierpieć,
wkurzać się, wreszcie porzucać z hukiem i uciekać w siną dal. Miało to też
niestety i złą stronę. Klara znajdowała się w przypadkowych miejscach, wśród
przypadkowych ludzi i zapominając, że przecież nie dokonała żadnego wyboru, wmawiała
sobie, że to właśnie miejsce, w którym jest teraz jest „jej” miejscem i
przystosowywała się do niego najlepiej, jak potrafiła. Była jak kameleon. Nikt
nie zauważał, że tak naprawdę wcale tu nie pasuje i pasować nie chce. Że nie
lubi i nie umie. Że męczy się coraz bardziej i sił jej już brak. Że zamiast
robić to, co umie i lubi, robi rzeczy, których nie lubi i nie umie. Że zamiast
mówić to, co naprawdę myśli, mówi to, co jej się wydaje, że powiedzieć powinna.
Że chciałaby zupełnie inaczej, ale wciąż robi tak samo. Że… cholera jasna! No
nic tylko złapać za kij i obić babę po plecach i to najlepiej wtedy, gdy śpi,
bo inaczej gębę wydrze i przegada na swoją stronę. I jeszcze dla pewności w
bebechy przywalić, żeby tak dogłębnie poczuła. Żeby jej przestało być tak
przyjemnie i komfortowo. Żeby jej przestało być wygodnie ze sobą samą. To może
zacznie myśleć. To może chociaż raz sama zadecyduje. Chociaż raz uczciwie sobie
powie, że tego nie chce, a znowuż tamto, to by chciała, nawet bardzo.
Klara ryczała już siódmą godzinę.
Mokre panele będą raczej do wymiany. Na bank przeziębiła sobie pęcherz siedząc
tyle czasu na mokrych szmatach. Sąsiad z dołu, jak wróci do domu i zobaczy
zacieki na suficie od razu pozwie ją o odszkodowanie. Oczy miała czerwone i
spuchnięte tak, że do kibelka będzie biegała po omacku i przez najbliższe dwie
doby nic nie przeczyta i nic nie napisze. Nadal bolały ją plecy i żołądek, a do
kompletu napierdzielał ją jeszcze łeb. Miała dreszcze i wydawało jej się, że
zaraz się porzyga. Jak najszybciej powinna podjąć decyzję o natychmiastowym
zaprzestaniu marnowania łez, powstaniu z podłogi, przebraniu się w suche ciuchy
i zjedzeniu czegoś pożywnego, żeby nie łykać proszków przeciwbólowych na pusty żołądek.
Tak, to zdecydowanie decyzja, która powinna zapaść i to szybko. Tylko czy Klara
naprawdę chciała podjąć taka decyzję? Czy Klara chciała przestać płakać, wstać
i zacząć świadomie działać? Czy nie
wolała czasem jeszcze sobie posiedzieć chwileczkę. Jeszcze pochlipać z pół
godzinki. A może w międzyczasie wróci Jan i ją podniesie? Albo zadzwoni
przyjaciółka, z jakimś wielkim problemem do natychmiastowego rozwiązania. Albo
sąsiadka zapuka, żeby jej może kupić mleko albo sok, albo chociaż pyzy z mięsem.
Albo trąba powietrzna nagle zawiruje i zmusi Klarę by wstała i zamknęła okna. Na
pewno któraś z tych rzeczy się wydarzy, jeśli Klara jeszcze chwilkę sobie tak
posiedzi. Na pewno. Zawsze się wydarzają. Trzeba tylko odpowiednio długo trwać
w bezruchu, a to Klara potrafiła świetnie. I siedząc tak sobie, i czekając, aż
się wydarzy cokolwiek, Klara nie zauważyła skradającej się cichutko za jej
plecami postaci. Była to kobieta w wieku dojrzałym, dość mocnej budowy, ubrana
ze smakiem, aczkolwiek dosyć swobodnie, dzierżąca w dłoniach wielki kij
bejsbolowy. Kobieta stanęła za Klarą w lekkim rozkroku, uniosła do góry ręce i
wzięła potężny zamach. Celne uderzenie rozłupało czaszkę Klary ostatecznie
rozdzielając prawą półkulę mózgu od lewej. Z prawej wysypały się tysiące nigdy nienapisanych
słów i zaczęły pełzać w stronę drzwi. Z
lewej wyfrunęły kolorowe motyle kierując się w stronę wciąż otwartego okna.
Maleńkie homunkulusy rozbiegły się po całym mieszkaniu i zaczęły wszystko,
porządkować, segregować, przeliczać i układać w logiczne ciągi. Druga grupa
dobrała się do kredek i farb i natychmiast dokonała całkowitej metamorfozy
mieszkania Klary, wykazując się nieprzeciętną kreatywnością. Całej akcji
towarzyszyła wesoła, głośna, energetyczna muzyka. Kiedy wszystko było już prawie
gotowe, kobieta pochyliła się nad zwłokami Klary i używając specjalnie na tę
okazję przygotowanej mikstury zutylizowała szczątki. To, co jeszcze przed
chwilą było mocno nieudaną doczesną wersją Klary, zostało zamienione w chmurę
mieniących się tęczą mydlanych baniek i odfrunęło w kierunku zachodzącego
słońca, sprawiając niewątpliwą przyjemność okolicznym dzieciakom. Kobieta
zatarła dłonie i skierowała się do kuchni. Nastawiła wodę na herbatę i wzięła
swoją ulubioną porcelanową filiżankę Rosenthala w kolorowe motyle. Po chwili w
mieszkaniu unosił się subtelny zapach jaśminowej herbaty. Kobieta usiadła w
swoim ulubionym fotelu, zapaliła witrażową lampkę Tiffany’ego i sięgnęła po pachnący
jeszcze farbą drukarską autorski egzemplarz swojej nowej powieści. Otworzyła
książkę i na pierwszej stronie wpisała zielonym atramentem: „Życie jest jak
puzzle. Nie należy na siłę układać niektórych rzeczy tam, gdzie nie pasują”.
Odłożyła książkę. Dopiła herbatę. Wstała. Zgasiła światło.
Tego ranka Klara wstała z łóżka
wypoczęta i radosna. Puściła swoja ulubiona płytę, która zawsze pozytywnie ją
nastrajała i zaczęła tańczyć. Była dopiero szósta rano. Na dworze jeszcze było
szarawo i snuły się jesienne mgły. Zaparzyła sobie ziółka i z gorącym kubkiem w
dłoniach wyszła do ogrodu. Wzięła głęboki wdech. Gdzieś daleko szczekał pies.
Gdzieś wysoko gęgały odlatujące kluczem gęsi. Gdzieś w środku czuła, że to
będzie dobry dzień. Że teraz już każdy dzień będzie dobry. Dzień dobry, jak tosty
z dżemem morelowym.
Jestem tu po raz pierwszy i widzę, że mam sporo do nadrobienia :) Mam nadzieję, ze znajdę czas i na spokojnie poczytam.
OdpowiedzUsuńRównież zapraszam Cię do mojej grupy na facebooku, gdzie blogersko się wspieramy. JEśli masz ochotę to dołącz :)
https://www.facebook.com/groups/140958276298228/
cieszę się, że tu trafiłaś i życzę miłej lektury :)
Usuń