Nadszedł czas i Klara wyruszyła
w podróż. Zabrała ze sobą tylko mały plecak, a w nim ulubioną książkę (bo
przecież coś trzeba czytać w trakcie podróży, inaczej to nie jest prawdziwa
podroż), herbatę w termosie (bo zima przecież i trzeba się rozgrzać) i kanapkę
(bo nie da się podróżować bez jedzenia).
Nie, no jasne, dokumenty, pieniądze, telefon, szczoteczkę do zębów i ciepłe
skarpety też wzięła. I bilet. Bilet kupiony w przedsprzedaży, bo to była dawno
planowana podróż. Podróż, o której myślała od lat.
Wyszła z domu tuż przed świtem. Powietrze było czyste i chłodne. Nic nie zakłócało ciszy. Za chwilę ruszą tramwaje, autobusy, samochody i ten cały codzienny zgiełk, którego nienawidziła i którym była zmęczona. Po kilku minutach nadjechał tramwaj. Pusty. Wsiadła. Skasowała bilet. Wybrała sobie miejsce na końcu wagonu. Na kolejnych przystankach wsiadali niewyspani ludzie z wyraźnie wypisanym na czołach hasłem: nie lubię poniedziałku. Naciągnęła czapkę tak mocno, żeby nikt nie zauważył, że ona ten właśnie poniedziałek kocha. Po dwudziestu minutach tramwaj zatrzymał się na przystanku, na którym powinna wysiąść, by przesiąść się na pociąg. Klara na chwilę się zawahała. Mogła jeszcze wrócić. Wystarczyło nie wysiadać teraz. Ten sam tramwaj, zrobiwszy pętlę wokół placu, dowiózłby ją na przystanek, na którym wsiadała. Zdążyłaby wrócić, zanim domownicy się obudzą. Nikt by nie zauważył, że wychodziła. Wszystko zostałoby po staremu. Zerwała się w ostatnim momencie. Zamykające się za nią drzwi tramwaju o mało nie przytrzasnęły plecaka. Szybkim krokiem poszła w kierunku dworca.
Wyszła z domu tuż przed świtem. Powietrze było czyste i chłodne. Nic nie zakłócało ciszy. Za chwilę ruszą tramwaje, autobusy, samochody i ten cały codzienny zgiełk, którego nienawidziła i którym była zmęczona. Po kilku minutach nadjechał tramwaj. Pusty. Wsiadła. Skasowała bilet. Wybrała sobie miejsce na końcu wagonu. Na kolejnych przystankach wsiadali niewyspani ludzie z wyraźnie wypisanym na czołach hasłem: nie lubię poniedziałku. Naciągnęła czapkę tak mocno, żeby nikt nie zauważył, że ona ten właśnie poniedziałek kocha. Po dwudziestu minutach tramwaj zatrzymał się na przystanku, na którym powinna wysiąść, by przesiąść się na pociąg. Klara na chwilę się zawahała. Mogła jeszcze wrócić. Wystarczyło nie wysiadać teraz. Ten sam tramwaj, zrobiwszy pętlę wokół placu, dowiózłby ją na przystanek, na którym wsiadała. Zdążyłaby wrócić, zanim domownicy się obudzą. Nikt by nie zauważył, że wychodziła. Wszystko zostałoby po staremu. Zerwała się w ostatnim momencie. Zamykające się za nią drzwi tramwaju o mało nie przytrzasnęły plecaka. Szybkim krokiem poszła w kierunku dworca.
Miasto o tej porze dnia nie wyglądało
zbyt dobrze. Walające się po ulicach pety i puszki jeszcze nie zostały
pozbierane przez okolicznych meneli, natomiast bramy kamienic już zostały
obszczane przez wracającą z nocnych libacji młodzież i wałęsające się bezdomne
psy. Nowoczesny budynek dworca stanowił tak jaskrawy kontrast z zewnętrzem, że
Klara aż zmrużyła oczy. Dobrą chwilę trwało zanim zorientowała się którędy
dojść na peron trzeci. Kiedy dotarła, pociąg już na nią czekał. Obawiała się,
że będzie to ultranowoczesny, bez przedziałowy i bezduszny Pendolino. Na
szczęście był to stary, poczciwy, przedziałowy wagon, bez klimatyzacji, z
tradycyjnym, brudnym i niezbyt szczelnym oknem. Odnalazła swoje miejsce w
pustym jeszcze przedziale, usiadła i niecierpliwie odliczała minuty do odjazdu.
Gwizdek, szarpnięcie wagonu i jazda! Za
kilka godzin będzie na miejscu. Patrzyła na domy i drzewa przesuwające się za
oknem w coraz szybszym tempie. Rozpoznawała dawno nie wdziane krajobrazy. Próbowała
zgadywać, jaka będzie kolejna stacja. Kiedyś recytowała je wszystkie z pamięci,
nawet wybudzona w środku nocy. W połowie podróży do przedziału dosiedli się
obcy. Klara sięgnęła po książkę i odgrodziła się od niechcianego towarzystwa.
Lubiła podróżować samotnie. Rozmowy z nieznajomymi były dla niej meczące i
pozbawione sensu. Czuła się zakłopotana, gdy ktoś zupełnie obcy, tylko dlatego,
że znalazł się w tym samym przedziale, wciągał ją do swojego życia i obarczał
codziennymi troskami o zdrowie i pomyślność dalszej i bliższej rodziny, domagał
się rady lub usiłował przekonywać do sprzecznych z jej systemem wartości poglądów.
Zasłaniała się książką jak tarczą i zyskiwała spokój. Czytała i była
usprawiedliwiona.
Pociąg jechał zgodnie z rozkładem, o
czym, co jakiś czas, dosyć natarczywie informował niezbyt wyraźny głos
kierownika zmiany. Za chwilę pewnie pojawi się konduktor, albo konduktorka.
Pani z hałasującym wózkiem pełnym zimnych i gorących napojów już była. Pan z
breloczkami też już był. Pan z piwkiem również. Klara na chwilę przerwała
lekturę i zapatrzyła się za okno. Zimowy surowy krajobraz. Kilka saren w polu. Wszystko
w odcieniach szarości, jak na starym, czarno-białym zdjęciu. Bileciki do
kontroli proszę! Jednak konduktor. Do końca podróży nikt już nie powinien
przeszkadzać. Zostały dwie stacje.
Klara czuła lekkie wzruszenie i
podniecenie równocześnie. Za chwilę wysiądzie z pociągu i znajdzie się w
mieście, w którym kiedyś bywała bardzo często, a w którym nie było jej od lat.
Czy je rozpozna? Czy ono rozpozna ją? Czy to miasto, w którym spędziła większą
część dzieciństwa i młodości przyjmie ją jak swoją, czy może potraktuje, jak
zwyczajną turystkę? Czy miejsca, które tak ciepło wspominała, jeszcze istnieją,
czy zniknęły pod tonami betonu, stali i hartowanego szkła?
Pociąg wtoczył się na stację. Klara
szarpnęła za klamkę. Drzwi ciężko się otworzyły. Wyszła na pusty peron. Zupełnie pusty. I taki wąski.
Zupełnie inaczej pamiętała ten dworzec. Szerokie, zawsze zatłoczone perony pod
charakterystycznym zadaszeniem. Czyżby pomyliła stacje? Zaczęła się nerwowo
rozglądać. Za szybami dworcowych okien rozpoznała znajome kamienice. Ale ten
peron taki dziwny i taki pusty… Nieprzyjemne uczucie dezorientacji i zagubienia
trwało kilka chwil. Klara postanowiła wsiąść z powrotem do pociągu i wysiąść
jeszcze raz. Tym razem peron był taki, jakim go zapamiętała, pełny śpieszących
się pasażerów i gołębi. Zniekształcony damski głos informował o przyjazdach,
odjazdach i opóźnieniach. Klara odetchnęła z ulgą i dała się ponieść tłumowi w
kierunku wyjścia. Chciała jak najszybciej znaleźć się na ulicy i poczuć zapach
miasta.
Mimo upływu wielu widocznych zmian
Klara z ulgą stwierdziła, że wciąż było to to samo miasto, które opuściła lata
temu. Stare kamienice zyskały towarzystwo nowoczesnych budynków, brukowane
ulice dostały nowe, gładkie nawierzchnie, miejsce starego targu zajęła
nowoczesna galeria, ale po torach nadal jeździły niebieskie tramwaje i nawet
nie zmieniły numerów. Klara wsiadła w jeden z nich i pojechała na kraniec
miasta, by stamtąd rozpocząć wędrówkę. Zamierzała odwiedzić wszystkie miejsca,
w których kiedyś zostawiła kawałek swojej duszy. Może uda jej się też odnaleźć
zagubione dusze przodków. Liczyła się z tym, że porzucone i zapomniane być może
wcale na nią nie czekają w tych samych miejscach, jednak miała nadzieję.
Wędrowała cały dzień, z południa na
północ, odwiedzając domy, w których kiedyś mieszkała, ścieżki po których
spacerowała, miejskie parki, fontanny, mosty, biblioteki, kościoły, małe kręte
uliczki i szerokie ulice, zaułki i place i z każdego z tych miejsc zbierała
okruszki siebie. Kiedy odnalazła ostatni, jak się jej wydawało, okruszek,
zapadał już wczesny, zimowy zmrok. Mimo wielogodzinnej wędrówki Klara nie czuła
zmęczenia. Nie czuła też chłodu, głodu, ani towarzyszącego jej od wielu lat
smutku, który najwyraźniej postanowił ją porzucić i zamieszkać w jednej z
miejskich fontann.
Z aparatem pełnym zdjęć i plecakiem
pełnym odnalezionych fragmentów duszy, Klara wsiadła, tym razem do autobusu,
który miał ją zawieść w rejony miasta, których wcześniej nie znała i które
właściwie już nawet nie były miastem. Autobus jechał długo. Bardzo długo.
Ostatni pasażerowie wysiedli już kilka przystanków wcześniej. Za oknami
panowała ciemność. Klara poczuła się trochę nieswojo wiedząc, że za chwilę
będzie musiała w ten obcy mrok wysiąść i odnaleźć po omacku właściwą ścieżkę. Z
duszą na ramieniu wysiadła na ostatnim przystanku. Autobus odjechał. Była
zupełnie sama. Przed nią ściana lasu. Za nią ściana lasu. I cisza, w której
słyszała tylko bicie swojego serca. Poszła za nim. Po omacku. Wąską ścieżką
wśród bezlistnych drzew. Nie wiedziała, czy idzie tylko kilka minut, czy
może minął już kwadrans, ale wiedziała,
że to na pewno ta ścieżka. Czułą to całą sobą. Strach minął.
Na końcu ścieżki stał dom. Nieduży.
Niezbyt stary. W oknach paliło się światło. Z komina unosił się dym i zapach
palonego w kominku drewna. Otworzyła drzwi nie pukając. W środku było ciepło.
Pachniało świeżo upieczonym drożdżowym ciastem. Klara zdjęła buty, odwiesiła
płaszcz, odstawiła plecak i weszła do pokoju. Od razu rozpoznała fotel, na
którym siedziała jeszcze jako mała dziewczynka i stary drewniany stół, przy
którym cała rodzina spotykała się podczas świąt. Usiadła przy nim na chwilę i
pogłaskała blat. A kiedy położyła się do łóżka i otuliła kołdrą ubraną w
wyhaftowaną ręką jej babci bieluteńką poszwę, poczuła się tak, jakby wróciła do
domu. I po raz pierwszy od wielu lat zasnęła, jak dziecko. Bez lęku o
przyszłość. Bez żalu o przeszłość. Bezpieczna. Tu i teraz.
nawet ciekawe ....choc poczatek bardziej mi sie podobal :)
OdpowiedzUsuń