K. siedział na ławce i
obserwował gołębie. Nie lubił ich. Obsrywały mu parapet, budziły głośnym
gruchaniem, straszyły wylatując znienacka ze śmietnika. Żadne tam pyk, pyk,
fajeczka i gołąbeczki, o nie, to nie dla niego. Jednak teraz, kiedy siedziały
wśród mew na sopockim molo, wyglądały jakoś tak dostojnie i egzotycznie. I
milczały z godnością. Mewy nie potrafiły uszanować jego smutku. Naśmiewały się
głośno, bezczelnie. Nie lubił ich. Nie lubił właściwie całego durnego świata, a
ten od dłuższego czasu odpłacał mu się z nawiązką. Zaczęło się od telefonu z
redakcji. Nie wydadzą. Mieli wydać, ale nie wydadzą. Podobno się nie sprzeda.
Może gdyby zmienił to i tamto, tu skrócił, tam dodał, ewentualnie mogliby
rozważyć druk w odcinkach. W odcinkach?! K. zamaszystym ruchem wyrzucił rękopis
prosto w morze. Mewy zerwały się wrzeszcząc wniebogłosy. Gołąb tylko
przekrzywił łepek.
Zbierało się na deszcz.
Wiało coraz mocniej. Molo pustoszało. K. gapił się na gołębia. Zazdrościł mu. Z zamyślenia wyrwał go lekko zachrypnięty od
papierosów i alkoholu głos: „Jesteś moją Muzą”. Obcy facet w czarnej pelerynie
łopoczącej na wietrze pochylił się nad nim. K. poczuł wyraźny zapach papierosów
i alkoholu. Zatęsknił. Ile to już lat bez szluga? Ile miesięcy bez kieliszka?
Tak się nie da żyć. Tak się nie da pisać. Wychodzą mu same gówniane teksty,
których nikt nie chce drukować. Za pól litra i paczkę z filtrem może być Muzą.
Przyjrzał się facetowi uważniej. Biały szal spowijał pomarszczoną szyję. Pan
Poeta zapewne. Może być i Poeta. To nawet lepiej. Prozy miał dosyć. „Jestem
twoją Muzą!” wykrzyknął i ucałował Poetę prosto w usta. Gołąb odwrócił się
zniesmaczony. Zaczął padać deszcz. Fale wyrzucały na brzeg rozmoczone kartki
rękopisu. Mała dziewczynka w czerwonych kaloszach próbowała sięgać po nie
patykiem. Rozrywały się na strzępy. Mewy śmiały się głośno.
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza