Nie potrafiła
zrozumieć dlaczego? Przeczuwała, że to wyłącznie jej wina, no bo niby czyja
miałaby być? Rodziców? Sąsiadów? Tego faceta, który zniknął wtedy a może tego,
który nigdy się nie pojawił? Albo tej kobiety, która kiedyś krzywo na nią
spojrzała i pewnie urok rzuciła przy okazji? No przecież, że nie! Chociaż
byłoby prościej. A tak jest trudno. Dużo
trudniej. Najtrudniej. Bo jak żyć dalej ze sobą, kiedy się ma siebie tak
serdecznie dosyć?! Kiedy się siebie szczerze nienawidzi za wszystko czego się
nie zrobiło?! Kiedy się już wie, że wszystko, co się do tej pory robiło było
tak naprawdę samobójstwem. Rozwleczonym na dziesiątki lat, ale jakże
skutecznym. Autodestrukcja idealna. Do ostatniego kawałeczka. I wcale nie po
to, by jak Feniks z popiołów. I wcale nie po to, by jakiś tam w popiołach
odnaleźć diament. Nie. Nie będzie diamentów. Nie będzie odrodzenia. Nie będzie,
bo nic już nie zostało. Nie ma też czasu. Czas się skończył. Wybrzmiał z
ostatnim uderzeniem zegara. Nieodwołalnie. Nieodwracalnie. Żadnej podróży do
przeszłości nie będzie. Żadnej projekcji
w przyszłość też nie. Nie ma żadnego tu i teraz. Nic już nie ma. Kupka śmieci. Pożółkłe
kartki. Pudełko połamanych kredek. Wyschnięte farbki. Rzucone na wiatr i opadłe
jak jesienne liście słowa, których nikt nie usłyszy. Trochę kurzu i piachu,
który rozwieje północny wiatr. I tyle. I nic więcej. I nikomu nie zabraknie.
Nikt nie zatęskni. Więc dlaczego jeszcze żyje ?! Dlaczego nie palnie sobie w
łeb, nie powiesi się na suchej gałęzi, nie poderżnie sobie żył, nie połknie
dających wieczny sen tabletek, nie utopi się w łyżce wody, nie skoczy z mostu,
nie położy się w poprzek torów, nie włoży głowy do piekarnika? Z tego samego
powodu, dla którego nie maluje, nie pisze, nie tańczy, nie śpiewa, nie podróżuje,
nie kocha ani się nie modli. Nie żyje. Nie żyje, ale gdybyś podszedł blisko i
chciał szturchnąć butem, by sprawdzić, czy nie żyje faktycznie na śmierć czy
tylko troszkę i gdybyś chciał ją z litości dobić, żeby już nie cierpiała, żeby
się nie męczyła, zerwałaby się nagle i zaczęłaby z tobą walczyć. O to życie –
nie życie. O te pozory istnienia. O to bycie byle jakie, ale jednak. Gryzłaby i drapała pazurami. Biegłaby ile sił
w nogach. Próbowałaby uciec od ciebie jak najdalej, łudząc się, że tym razem uda
jej się uciec od siebie samej i zacząć jeszcze raz, chociaż wie, że to
niemożliwe. Nie można zacząć raz jeszcze czegoś, co nie zaczęło się nigdy. Musiałaby
zrobić to po raz pierwszy. Ale nie można urodzić się po raz pierwszy, gdy już
się to kiedyś raz zrobiło bezmyślnie, głupio i przypadkiem. Więc goni bez
sensu. Miota się niepotrzebnie. Resztki sił traci na marne, bo urodzić po raz
pierwszy mogłaby się znowu tylko jeśli teraz pozwoliłaby się zabić. Dlaczego
nie chce tego zrozumieć? Dlaczego jest
tak głupio uparta? Czego się boi? W końcu cóż może być straszniejszego niż życie?
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza