Wiedziała, że
nie powinna iść w stronę światła.
Stała przez chwilę nieruchomo,
próbując
znaleźć jakieś inne rozwiązanie
tej niefortunnej sytuacji,
kiedy poczuła lekkie
dźgnięcie
kościstym paluchem między łopatki.
Ruszyła wolno przed siebie,
ostrożnie stawiając kroki,
chociaż ostrożność
teraz to już raczej
musztarda po
obiedzie.
Trzeba było uważać przedtem.
Poczuła mocno nieświeży oddech na swoim
karku. Chciała się odwrócić
i grzecznie zaproponować „weź Halitomin”,
ale
właśnie została dźgnięta nieco mocniej. Przyspieszyła kroku.
Ściany ciemnego
korytarza pokrywała fosforyzująca, zielona, glutowata substancja.
Ble… nigdy
nie znosiła rzeczy o konsystencji kisielu lub rzadkiej kaszki manny,
budziły w
niej wstręt.
Tak, to też!
Nie, nie miała żadnych złych doświadczeń.
Była po
prostu nadwrażliwa.
Nie tolerowała również wykrochmalonej pościeli, sztruksu i
zapachu łososia.
Hm.. chyba powinna myśleć o bardziej wzniosłych rzeczach, póki
jeszcze może myśleć.
Do końca drogi zostało jej jakieś dwadzieścia,
może
trzydzieści metrów.
Próbowała przywołać
jakąkolwiek wzniosłą myśl,
ale przychodziły jej do głowy same błahostki. Nieistotne
i pierdołowate płytkie myśli.
Nic, co chociaż troszeczkę
przypominałoby
przesłanie dla potomnych.
Jakich potomnych?!
Jako kilkunastoletnia dziewczyna
zdecydowała,
że po pierwsze zestaw genów,
jaki miałaby ewentualnie do przekazania
jest dosyć marny,
a po drugie
świat,
na którym pojawić miałby się hipotetyczny potomek też do najlepszych nie
należy, więc…
Nie, nie żałowała tej decyzji nigdy.
No może raz i to tylko
troszeczkę.
Zdecydowanie bardziej żałowała teraz
tego niedojedzonego kawałka tortu.
Matko, jaki absurd!
No trudno.
Już nic nie zmieni.
Co się
pomyślało to się nie odmyśli.
Koścista łapa pchnęła ją w kierunku ogromnego
biurka, za którym siedziała postać
raczej niematerialna i na pewno bezpłciowa. Usłyszała
dziwaczną propozycję.
Zaoferowano jej siedem tygodni
do wykorzystania na
stopniowe rozstawanie się
ze znanym jej dotychczas światem.
Ale jak to?
Spytała, czy zanim udzieli odpowiedzi,
mogłaby na
chwilę zerknąć w lusterko.
Podano jej bardzo eleganckie, w srebrnej oprawie.
Spojrzała.
No tak! Maska starego chińczyka!
Założyła ją dla żartu,
a potem zapomniała zdjąć.
Mogłaby ciągnąć tą maskaradę
i skorzystać z darowanego
czasu.
Mogłaby. Tylko czy to by cokolwiek zmieniło?
Czy było cokolwiek co
chciałaby tam jeszcze zrobić? Przecież nie będzie żarła tortu
przez siedem tygodni! Zdjęła maskę.
Nieco zmieszana postać podsunęła jej do podpisu
oficjalne pismo
stwierdzające doprowadzenie tego etapu życia do końca
i
rozpoczęciu nowego,
będącego konsekwentnym następstwem poprzedniego.
Podpisała.
Konsekwentnym następstwem…
No, to ma przechlapane.
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza