Klara podłożyła sobie
zwinięty w rulon sweter pod głowę, położyła się
na rozgrzanych kamieniach tarasu i zamknęła oczy. Musiała zasnąć, bo nagle znalazła się na
maleńkim wybrukowanym placyku oświetlonym jedynie blaskiem księżyca. Dłuższą
chwilę trwało zanim jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Wokół panowała
prawie całkowita cisza. Jedynym dźwiękiem, jaki do niej docierał, był łomot jej
własnego serca. Nie bała się ciemności, nawet w dzieciństwie, ale panicznie
bała się nieznanego. Nie mogła jednak stać tutaj w nieskończoność. Zrobiła
kilka małych, niepewnych kroczków przed siebie, asekuracyjnie rozkładając
szeroko ręce. Pusto. Całkiem pusto. Zastanawiała się, czy nie zawrócić, ale
postanowiła zrobić jeszcze kilka kroków. Niespodziewanie wyrósł przed nią mur.
Chłodny. Chropowaty.
- Jest
mur to musi być i furtka – pomyślała i zaczęła przesuwać się powoli zgodnie z
ruchem wskazówek zegara.
Miała wrażenie, że idzie już bardzo długo.
Znowu przemknęła jej przez głowę myśl, że może lepiej wrócić, ale zaraz
uprzytomniła sobie, że przecież nawet nie rozpoznałaby miejsca, z którego
rozpoczęła wędrówkę. Szła więc dalej, jedną dłonią dotykając muru, drugą
machając bezładnie w ciemności. Nagle potknęła się o coś twardego i usłyszała
stukot turlającego się po bruku kamienia. Z trudem utrzymała równowagę. Zatrzymała się i oparła plecami o mur.
Musiała uspokoić oddech.
- Jeszcze by tego brakowało, żebym tu wyrżnęła
jak długa. Nikt by mnie tutaj nie znalazł. Sama nie wiem gdzie jestem … - i już
miała kontynuować wędrówkę, gdy w oddali, dokładnie na wprost, spostrzegła coś,
jakby migoczące światełko. Przetarła oczy i spojrzała jeszcze raz przed siebie.
Ewidentnie światełko. Maleńkie. Ale światełko! Odkleiła się od ściany i ruszyła
przed siebie. Powoli. Pokracznie. Zatrzymując się co kilka kroków z powodu
zawrotów głowy. Trwało to strasznie długo, a te cholerne światełko było cały
czas bardzo daleko.
- Nie, no to jest bez sensu… - zrezygnowana
usiadła na bruku. Wokół ciągle ta sama cisza. Nad nią ogromny księżyc z miną,
jakby za chwilę chciał ją obdarzyć najpotężniejszym pomieszaniem zmysłów – Niedoczekanie twoje - wyszeptała pod nosem – Idę!
Po
kilkunastu minutach, a może po kilku godzinach, nie była w stanie tego
określić, znalazła się tak blisko światełka, że mogła rozpoznać kształt dziurki
od klucza. Przyspieszyła kroku i gdyby nie wyciągnięte do przodu ręce,
wyrżnęłaby głową w mur. Przytknęła oko do dziurki i zaraz tego pożałowała.
Zaatakowała ją oślepiająca jasność. Po drugiej stronie muru najwyraźniej był
środek wyjątkowo słonecznego dnia. Nieduży brukowany placyk, może rynek. Kilka
straganów. Tu kwiaty, tam owoce. Dookoła kolorowe kamieniczki. Każda inna. Po
lewej chyba ratusz. A może kościół. Nie widziała dokładnie. Niespiesznie
przechodzący ludzie sprawiali wrażenie zadowolonych z życia. Uśmiechali się do
siebie nawzajem. Wymieniali pozdrowienia.
- Ciekawe, czy byłoby dla mnie miejsce w tym
miasteczku? – pomyślała i zaraz skarciła samą siebie za źle postawione pytanie.
Wymacała klamkę. Chłód metalu ostudził emocje. Wzięła trzy głębokie oddechy i
powtarzając w myślach zaklęcie: żeby tylko była otwarta…, żeby tylko była
otwarta…, żeby tylko była otwarta… nacisnęła z całej siły.
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza