Hrabina siedziała przy stole, zmuszając się do
zjedzenia przygotowanego przez Witusia śniadania, w szlafroku narzuconym na
nocną koszulę i ciepłych kapciach.
Wełniane
kapcie na nogach Hrabiny to widok dość niecodzienny, albowiem zazwyczaj nosiła jednak
eleganckie klapki na koturnie. Nikt nie podejrzewał Hrabiny o to, by chciała zrobić
przyjemność Witusiowi, który jej te kapciuszki w prezencie kupił, nie mogąc patrzeć
na wiecznie gołe i bez wątpienia zimne stopy małżonki. Powód był zgoła odmienny
i absolutnie pozbawiony romantycznych pobudek. Hrabinę dopadła rwa. Kulszowa. A
dopadła ją ta rwa przedwczoraj, gdy Hrabina usiłowała poderwać padającego,
wybaczcie kolokwializm, na pysk, Witusia.
Wituś swoje
waży. Ze sto kilo lekko będzie. Sam poderwać się do pionu nie może, bo nogi
dawno mu posłuszeństwa odmówiły i nie niosą Witusia już nie tylko w siną dal,
ale nawet do sąsiedniego pokoju. I w tym pokoju właśnie Wituś na przeszkodę niespodziewaną
w postaci zydelka niepozornego natrafił, rąbnął jak długi, nosem o poręcz
fotela się oparł i krzyczeć w niebogłosy wzywając pomocy zaczął.
Hrabina z
łóżka, w którym polegiwała mimo południowej pory, zerwała się natychmiast, nie
bacząc by najpierw do pionu wstać a potem dopiero do przodu ruszyć, do Witusia w
tempie rekordowym dobiegła, pod pachy bezwładnego chłopa złapała i dawaj go do
góry wyrwała, jak zawodowy sztangista. Wituś szczęśliwie bez większego uszczerbku
na zdrowiu, a nawet jakby kilku pomniejszych dolegliwości się pozbywszy, z tej
historii wyszedł, niestety Hrabina zaniemogła.
Siedzi
teraz, bo chodzić nie może, w tych ciepłych kapciuszkach, dla bezpieczeństwa większego
i nadziwić się nie może, jak ona to tego Witusia z podłogi podniosła? Przecież
ona stara jest i chora. Przecież z domu nie wychodzi wcale, no chyba, że do
kawiarni z Baronową, ale to już coraz rzadziej. Przecież śmieci nawet do kosza
nie wynosi, bo ciężkie są takie, całe dwa kilo ważą, w porywach do dwóch i pół,
jak jakiś słoik się trafi. I w ogóle serce ma słabe takie… I oddychać nie może…
Co to ta adrenalina potrafi?!
A Wituś patrzy z uwielbieniem na małżonkę i bogu
dziękuje, mimo że w żadnego konkretnego nie wierzy, bo co by nie mówić, to mu
Hrabina te jego kalekie życie uratowała. I niechże szybko ktoś Hrabinę uleczy,
bo w tym stanie to ona raczej kolejny raz uratować go nie zdoła, a on już w
kościach czuje, że zły los szykuje kolejną pułapkę.
Świetna historia. Nie mogła dźwigać śmieci, ale Witusia udźwignęła.
OdpowiedzUsuńI teraz biedna cierpi. Mam nadzieję, że znajdzie dobrego pana fizjoterapeutę.
Ja takiego niedawno odkryłam, gdy miałam atak dyskopatii.
W każdym razie napisz ciąg dalszy.
o tak, ciepłe ręce magistra potrafią zdziałać cuda ;)
OdpowiedzUsuń