Ostatnie dni
roku. W centrach handlowych tłumy ludzi niezadowolonych z otrzymanych prezentów
i naiwnie liczących na szalone promocje. W Internetach, po epidemii wesołych świąt,
pandemia podsumowywań wszelakich. Lada chwila nastąpi wysyp noworocznych
postanowień. A to, że dieta, tak na serio i tym razem skutecznie. A to, że
pracować mniej, albo wręcz przeciwnie w końcu uczciwie do roboty. Jedni zaklinać się będą, że w tym roku to już
na pewno odwykną, inni że na bank w
nawyk im wejdzie. Że sport systematycznie, realnie czy wirtualnie nieistotne,
ważne, że codziennie. Że hobby jakieś, najlepiej
pasja prawdziwa, bo przecież sobą być trzeba, a jak tu sobą bez pasji, no nie
da się i już, więc od stycznia zacząć trzeba. Albo wolontariat chociaż. Pomaganie
takie szlachetne. Wyboru tylko dokonać należy, czy ludziom czy zwierzętom, czy
swoim czy obcym raczej, czy chorym czy zdrowym, bo wszystkim przecież nie. A może
nie pomagać ale oszczędzać. Dla siebie, dla żony, dla dzieci. Na wakacje. Na samochód.
Na endoprotezę biodra, aparat ortodontyczny, przeszczep szpiku. Na emeryturę
ostatecznie.
A może tak
po prostu, zwyczajnie, przeżyć 365 dni, od poranka bez „cholera, znowu do tej
pieprzonej roboty” do wieczora bez „o matko, ale jestem zmęczona”?
Podsumowanie cały czas aktualne. Ja obiecałam sobie nic nie postanawiać,
OdpowiedzUsuńchoć już samo słowo obiecałam to jakieś postanowienie. Więc może tak, mówię
sobie, będę żyć z chwili na chwilę, a jak naprawdę, to się okaże.
i to jest chyba jedyny realizowalny plan na nowy rok :)
OdpowiedzUsuń