- A gdzie ty się wybierasz? – zapytał szczerze zdziwiony
Wituś, gdy Hrabina zamiast domowego szlafroka odziała się w wyjściową garsonkę.
- Do Galerii jadę. Z
Baronową się umówiłam. Przy okazji pączki kupię – odpowiedziała Hrabina,
posapując z wysiłku.
- Przecież ty się
źle czujesz. Wczoraj cały dzień było ci słabo, po za tym grypa szaleje. Mówią ciągle
w telewizji, epidemia jest. – Wituś był naprawdę przerażony pomysłem Hrabiny – Może
lepiej zostań. Ja pojadę do sklepu. Po co ci te pączki?
- Tłusty
czwartek dzisiaj – fuknęła hrabina.
- Cholera, to
dzisiaj , przepraszam, zapomniałem, ja zaraz pójdę, kupię… - Wituś gramolił się z fotela - A może faworki byś wolała? – dopytywał
łapiąc z trudem pion.
- Nigdzie nie będziesz
jechał. Już taksówkę sobie zamówiłam. Zresztą tu nie ma dobrych pączków!
- To babkę ci
kupię, cytrynową, lubisz przecież…
- Babkę?! W tłusty czwartek?
Czyś ty zdurniał zupełnie? Zresztą ja już mam dosyć tej babki. Nie kupuj jej już
wcale.
Wituś posmutniał. Jak to dosyć babki? On co tydzień specjalnie
po tą cytrynową jeździ. Dla niej. Nie dla siebie przecież. Stał na środku
salonu i patrzył, jak Hrabina z trudem ciężki zimowy płaszcz zakłada. Posmutniał
jeszcze bardziej.
- O której wrócisz?
Zawiózłbym cię, ale ta zima, śnieg…, przepraszam – Wituś naprawdę czuł się
winny.
- Zamknąć nie
zapomnij – rzuciła tylko Hrabina, nie patrząc nawet na Witusia, który
najszybciej jak tylko potrafił podążał ku drzwiom. Nim doszedł, Hrabina już wsiadała
do taksówki i kazała się wieźć po pączki.
Wituś zamknął grzecznie
drzwi. Z wysiłkiem doczłapał z powrotem na fotel. Usiadł i natychmiast zaczął się
zamartwiać. A czy taksówka podjechała. A czy taksówkarz miły, a nie jakiś psychopata.
A czy się aby Hrabina za lekko na ten mróz nie ubrała, albo co gorsza za ciepło
i się spoci bidulka i przeziębi i na grypę zejdzie. I żeby sobie czegoś nie
połamała, ślisko tak teraz, Hrabina nogi ma już słabe, a laseczki za skarby
świata używać nie chce.
Siedział tak biedy
Wituś, kataklizmy coraz to nowe wyobrażając sobie, podczas gdy Hrabina z Baronową
kawkę piła i drugą już napoleonkę ze
smakiem wsuwała. I w ogóle nie słyszała dzwonka telefonu. A to Wituś czternasty
raz dzwonił, by się dowiedzieć czy szanowna małżonka bezpiecznie na miejsce
dotarła i czy może zamierza już wracać do domu.
Kiedy wreszcie
Hrabina się pojawiła, taszcząc zwycięsko pudełko pączków od Bliklego, Wituś był
już prawie w stanie przedzawałowym. Nie rozumiejąc absolutnie powodów
zdenerwowania Witusia i nie dopatrując się w nich ani grama własnej winy,
Hrabina opadła na fotel i najspokojniej w świecie, ugryzła pączka.
- E… to już nie są te pączki, co kiedyś… jak
byłam ostatnio w Warszawie…