Jechała autostradą.
Słońce świeciło jej prosto w oczy. Niebo przybierało ten paskudny, mglisty
odcień, przywołujący ból głowy i dawno zapomniany lęk przed prawdziwym życiem. Z
południa nadciągały ciężkie, burzowe chmury.
- A gdyby tak? –
Nie spoglądając w lusterko nagle zmieniła pas i zjechała z trasy tuż przed
bramkami.
Ciemne niebo i wyraźnie widoczne strumienie
deszczu zdawały się być teraz tuż przed nią. Przydepnęła mocniej pedał gazu.
Samochód zareagował z dużym opóźnieniem. Zapomniała, że to nie jest już stary wysłużony
Ford z turbodoładowaniem i przyspieszeniem wciskającym w fotel. Jechała, pustymi o tej porze dnia ulicami
małego miasteczka. Kolorowe domki, wypielęgnowane ogródki i bocianie gniazda,
na co drugim elektrycznym słupie wyglądały nierealnie, jak scenografia z niskobudżetowego
filmidła.
Na szybie
pojawiły się pojedyncze krople deszczu. Powietrze ochłodziło się na tyle, że
mogła wyłączyć klimatyzację, otworzyć okna i odetchnąć żywym powietrzem.
Spodziewała się zapachu rozgrzanego asfaltu. Zaskoczył ją smród nawozu
rozrzucanego na pobliskim polu. Podkręciła szyby. Włączyła klimę. Deszcz
postanowił nie padać.
Skręciła w
boczną drogę prowadzącą do parku, w którym, według porozklejanych w miasteczku plakatów,
miał odbyć się jutro rodzinny piknik. Zatrzymała się na pustym parkingu.
Wysiadła z samochodu, zostawiając w nim ciężką służbową teczkę.
Poza świergotem
ptaków i lekkim trzepotem osikowych liści panowała tu absolutna cisza. Park był
zaniedbany. Trawa dawno nie koszona. Alejki poprzerastane korzeniami drzew.
Ruina starego budynku jakiejś kawiarenki. Spory staw, z którego lata temu spuszczono
wodę.
Usiadła na
rozpadających się schodkach. Wyobraziła sobie, jak pięknie musiało tu być kiedyś. Kąpielisko było strzeżone. Przystojny ratownik siedział na
swojej wieżyczce i obserwował opalające się dziewczyny, wypatrując swojej
Moniki, podczas gdy chłopcy popisywali się skokami na główkę. Dzieciaki baraszkowały
na płyciźnie. Matki z niepokojem
obserwowały czy pociechy nie zmarznięte, albo nie przegrzane, albo może głodne?
Ojcowie, zmęczeni wciąganiem brzucha, zasiedli w cieniu, przy piwku i papierosku.
Kolorowo, wesoło, gwarno.
Szczebiot dziecięcych głosów zdał się jej
nagle zbyt rzeczywisty. Dobiegał gdzieś zza brzozowego zagajnika. Zupełnie,
jakby cała gromada kilkulatków biegała po parkowej łące, ganiając za motylami i
grając w berka.
Odwróciła się.
Nikogo nie było widać. Tylko te donośne dziecięce głosiki.
Wstała i poszła w ich stronę. Uważnie się
wsłuchując, rozróżniła głosy trzech chłopców i dwóch dziewczynek. Dobiegały z
polany otoczonej starymi brzozami, ale żadnych dzieci nadal nie widziała. Tylko
te głosy. Bezcielesne.
I nagle dziecięcy
szczebiot zamilkł, by po chwili rozbrzmieć głośnym, wielokrotnym, rozpaczliwym:
Mamo! Mamusiu!
Zdezorientowana
zatrzymała się pośrodku polany. Poczuła silne ukłucie w dole brzucha i drugie w
okolicy serca. Zawirowało jej w głowie. Upadła na trawę. Stare brzozy pochyliły
się nad nią z czułością ochraniając przed rażącym słońcem i zaszumiały
delikatnie, a gdy rozchyliły gałęzie, zobaczyła nad sobą ulatujące coraz wyżej
baloniki. Ostatni właśnie wymknął się z jej dłoni.
- Był taki
niebieski, taki niebieski…
Intrygujące. Co to za baloniki? Gdzie dzieci? Będzie ciąg dalszy?
OdpowiedzUsuńAniu, tym razem nie będzie ciągu dalszego
Usuń:( - na nic więcej mnie nie stać.
OdpowiedzUsuńTęskniłam za Twoimi tekstami, ale następny poproszę bardziej optymistyczny.
Akurat uśmiechu i radości ostatnio mi tak brak... :(
mi troszku też... ale postaram się nie smutkować aż tak bardzo
Usuń