Pewnym krokiem wyszła z domu.
Lewa, prawa,
lewa, prawa. Buty wystukiwały równy rytm.
Miała jasno
określony, jak najbardziej realizowalny i absolutnie mierzalny cel i zamierzała
go osiągnąć w wyznaczonym terminie. Konkretnie
natychmiast.
Nie zwracała
uwagi na nielicznych o tej porze dnia przechodniów. Zignorowała przebiegającego
jej drogę prążkowanego kota. Co innego gdyby kot był czarny. Splunęłaby wtedy szybko
przez lewe ramię i na wszelki wypadek, niecierpliwie drepcząc w miejscu
poczekała, aż kto inny przejdzie naznaczoną przez zwierzę linię pierwszy i weźmie na siebie pecha. Nie zatrzymała jej
nawet ławica przywiędłych liści opadających nagle z przydrożnej topoli.
Otrzepała się z nich szybko i pomyślała tylko, że to jakieś karygodne niedopatrzenie,
że taka stara, ohydna topola jeszcze w ogóle tutaj rośnie.
Zerknęła na
zegarek. Czas biegł nieubłaganie swoim rytmem. Chcąc go przechytrzyć
zdecydowała się pójść na skróty, przez
pobliski park.
Lewa, prawa,
lewa, prawa.
Buty szurały
teraz nieprzyjemnie po szutrowej ścieżce.
- A co tam, po trawie będzie szybciej –
pomyślała i jednym zgrabnym susem przeskoczyła niski płotek. W promieniach
zachodzącego słońca dostrzegła plątaninę migoczących nitek rozpiętych pomiędzy
drzewami, jak jakiś skomplikowany system
alarmowy.
Jednak nie zdążyła.
Jesień zastawiła na nią sidła.
Ps. Do przeczytania poprzednich i następnych krótkich tekstów powstających w ramach wyzwania zobowiązującego mnie do napisania codziennie przynajmniej stu słów zapraszam na FP