- Tak dawno tu nie byłam. Dlaczego? – Maria zastanawiała się wysiadając z samochodu.
Kiedyś lubiła to miejsce. Przyjeżdżała tu z ojcem,
jako mała dziewczynka, co sobotę. Brali ze sobą plecak, kanapki, termos z
herbatą, czasem psa, zawsze dobry humor i zabawne opowieści. Szli groblą wzdłuż
stawu. Mijali wędkarzy, zaglądając im cichutko przez ramię, by sprawdzić ile
ryb złowili i czy ryby duże. Podglądali
mewy. Rzucali kamyki do wody patrząc na powstające kręgi fal. Maria nigdy
nie nauczyła się porządnie rzucać kaczek i z podziwem patrzyła jak robił to
tato.Jesienią obserwowali wiewiórki, zbierali kasztany i wypychali sobie nimi wszystkie
kieszenie.
Szli zawsze aż do przystani, chociaż nigdy nie wypożyczyli łódki i
nie wypłynęli na wodę. Wystarczyło, że obserwowali innych, siedząc na brzegu i
jedząc kanapki. Kiedyś, gdy tu przyjechali, w stawie nie było wody, a błotniste
dno pokrywały setki otwartych muszli szczeżui wielkich. Innym razem trafili na
sztormową pogodę i udawali, że są wilkami morskimi.Wdrapali się na wieżyczkę
ratownika, która na moment stała się kapitańskim mostkiem: Ahoj przygodo!
Teraz Maria stała na grobli, wstrzymując oddech. Próbowała
sobie przypomnieć, kiedy był ten ostatni raz. Nie potrafiła.
Ciepłe powietrze
wiosennego przedpołudnia znieruchomiało wokół niej, jakby w obawie, że
odszukane wreszcie wspomnienie mogłoby
się rozwiać i już na zawsze pogrążyć w niebycie. Przypominała sobie wszystkie ich
wspólne spacery po kolei, ale żaden z nich nie był tym ostatnim.
Ani ten, gdy
upadła i rozbiła sobie kolano. Ani ten, gdy pokłócili się o jakąś straszliwą
bzdurę.
Nawet nie ten, kiedy była z nimi mama.
- Ale przecież był
jakiś ostatni! Musiał być… - Maria poczuła,
że robi jej się słabo, a świat wokół zaczyna nieprzyjemnie wirować.
Z trudem
doszła do ławki i usiadła.
Zza pleców dochodziły do niej natarczywe dzwonki
rowerów przeganiających pieszych ze ścieżki, miarowy stukot kijów, terkot rolek,
szczekanie psa i głośne śmiechy dzieciaków. Przed sobą widziała spokojną, jakby
martwą, wodę.
Gładka błękitna tafla odbijała bezchmurne i równie błękitne niebo.
Obraz stopniowo zaczynał tracić kontury, rozmywać się, aż spłynął z ostatnią
łzą.
- Bardzo się tutaj
zmieniło, ojciec byłby zaskoczony - Maria wzięła głęboki wdech. – Nie pamiętam tamtego
ostatniego spaceru. Trudno. Pamiętam tylko jego ostatnie słowa. To wystarczy –
wypuściła powietrze z płuc i wytarła mokre oczy rękawem bluzy.
- Tak, tato, mam klucze, mam… - powiedziała cichutko
i powoli wróciła do samochodu.
Na zdjęciu jezioro w Tychach - Paprocanach, a ja faktycznie nie pamiętam mojego ostatniego spaceru z ojcem.
Dobrze wspominać dobrego tatę i spędzone z nim chwile.
OdpowiedzUsuńI pięknie napisane.
Dziękuję Aniu :)
OdpowiedzUsuń