„Życie
nie jest powieścią. Przynajmniej chcielibyście w to wierzyć”.
Ja
pierdziu!
Tyle
jestem w stanie powiedzieć po zakończeniu lektury. Tak,
wiem, szalenie elokwentnie.
Cokolwiek
jednak chciałabym tu teraz napisać,
byłoby jedynie nieudolną próbą posłużenia
się językiem,
którego nie opanowałam w stopniu wystarczającym by móc przystąpić
do jakiejkolwiek dyskusji
bez ryzyka utraty moich dziesięciu paluszków.
A ja
bardzo chciałabym je wszystkie zachować, chociażby po to,
by móc autorowi
nieprzerwanie brawo bić.
Takiej
przyjemności z czytania to ja nie miałam dawno (o ile kiedykolwiek).
Po
prostu intelektualny orgazm!
Cudowna
gra autora z czytelnikiem.
To
szelmowskie puszczanie oczka, tak, że ty wiesz,
że on wie, że ty wiesz,
nawet,
jeśli nie bardzo wiesz,
ale czujesz się zaszczycony, tym, że on pomyślał,
że
wiesz, mimo, że raczej wiedzieć nie możesz,
bo wie tylko on, zresztą nawet on
nie wie.
I
jeśli początkowo nie bardzo chciałam wierzyć
w istnienie siódmej funkcji języka,
tej
magicznej mocy,
pozwalającej na przejmowanie kontroli
nad myślami i działaniami
ludzi,
to teraz jestem absolutnie pewna,
że Laurent Binet ją posiadł.
Nasi
rodzimi kandydaci do parlamentów
nie opanowali jej na szczęście wcale.
„A
słupy siarki wciąż unoszą się z wnętrzności ziemi, sięgają nieba i zatruwają atmosferę”.
Jak zwykle w paru prostych słowach potrafisz zachęcić do sięgnięcia po książkę,
OdpowiedzUsuńchoćby po to, żeby się przekonać, co to za tajemnicza, magiczna funkcja języka.
Dziękuję za te parę słów.
mam nadzieję, że się nie zawiedziesz :)
OdpowiedzUsuń