Wciąż trwa.
To już ósmy dzień zawieszenia pomiędzy tym i tamtym światem. Zupełnie, jakby nie mógł się zdecydować, który z nich wybrać.
Czy ten, gdzie jest tak ciężko i źle, ale znajomo, czy
tamten, którego być może wcale nie ma, a mimo to wydaje się lepszy. Wisi na tych
wszystkich kablach, rurkach i przewodach w ciszy, zakłócanej jedynie monotonnym
szumem respiratora i gubiącym takt pikaniem coraz słabszego pulsu.
Leży przykryty
cienkim prześcieradłem.
Zimny, ale jeszcze nie trup.
Czujnika temperatury brak.
Świadomość wymyka się do ciemnego tunelu, na końcu którego
powinno pojawić się światło. Wie, że powinien pójść w jego stronę. Tym razem
już tak. Ale jak? Nogi dawno wypowiedziały umowę współpracy. Może się tylko
czołgać. Robi to więc z ogromnym wysiłkiem. Bezwładne ciało jest jednak zbyt
ciężkie. Może i dałby radę, gdyby przestali razić go prądem, jak szczura laboratoryjnego,
gdy pomyli drogę w labiryncie. Cóż za wymyślna tortura!
A może osądzono go zaocznie i właśnie wykonują na nim wyrok
za długoletnie, świadome, dokarmianie czarnych węży? Nie wolno mu było tego
robić. Powinien był to wiedzieć. Napisali przecież drobnym druczkiem na umowie.
Nie doczytał. Nigdy nie czytał umów zbyt dokładnie. Wkurzał go ten prawniczy bełkot, zresztą i tak
zawsze chodziło tylko o jego pieniądze. Wszystkim. Chcieli go oskubać do
ostatniego grosza i teraz też to
zrobili, podstępem.
„Umieranie to ciężka robota – zrobimy to za ciebie”.
No, to się ładnie spisali! Nikomu nie można ufać. Nikomu! Ani
na tym, ani na tamtym świecie.
I nagle, między jednym a drugim uderzeniem defibrylatora,
przypomniał sobie, że wcale tej umowy nie podpisał. Owszem, przyszli do niego
pewnego popołudnia. Oferowali wygodne i bezbolesne przejście, a on nie
skorzystał z propozycji. Odmówił. Nikomu nigdy nie wierzył i zawsze wszystko
robił sam. Może źle i koślawo, brzydko i nieudolnie, głupio nawet, to fakt, ale
zawsze sam. Wykrzyczał im wtedy, że umrze też sam. Potargał papiery. Zastępca odjechał.
Chwilę później rozrywający klatkę piersiową ból zmusił go do
wystukania numeru konkurencyjnej firmy. Ci nie oferowali zastępstwa a jedynie
ciut więcej czasu. Niestety przyjechali spóźnieni.
Był już w tunelu. Słyszał anielskie chóry, widział
zastawiony jadłem stół i dłoń matki wyciągniętą w jego stronę. Nie zdążył jej
chwycić.
Za to tamci zdarzyli złapać go za pięty. Przyciągnęli z
powrotem i teraz już nie puszczą. Mają te swoje procedury.
Leży tu jak ostatni idiota i myśli, bo tylko tyle może.
Myśli o tym, że żadna z jego życiowych decyzji nie okazała
się ostatecznie słuszna.
Dlaczego sądził, że chociaż ta ostania będzie?
Cóż, człowiek ma swoje nawyki. Włącza autopilota i jakoś to
się kręci. Kiepski schemat działa do samego końca. Teraz mógłby pomóc już tylko
pośrednik. Niestety i temu odmówił. Dawno. Bardzo dawno. Odmowę uaktualniał później
jeszcze wielokrotnie. Kilka razy wyrzucał go z domu. W końcu użył słowa „ostatecznie”
i tamten przestał go nękać.
Sytuacja jest beznadziejna.
Niekończący się, monotonny ruch
unoszonych wpompowywanym przez respirator powietrzem płuc. Wykrzywiający bezzębne
usta grymas przenikającego całe ciało bólu. Zamknięte, z braku ochoty na
wnikliwe przyjrzenie się sytuacji, oczy. Skrępowane kolorowymi przewodami ręce.
Wystające spod przykrótkiego prześcieradełka, nieprzydatne już do niczego stopy.
Leniwie skapujący w żyły płyn powstrzymujący ciało przed zbyt szybkim rozkładem.
W pół kroku między niezbyt udanym życiem i kompletnie spapraną śmiercią.
Umieranie to jednak ciężka robota.
Nie spodziewał się, że aż tak.
A najgorsza decyzja umrzeć czy żyć dalej?
OdpowiedzUsuńDobrze się czytało i chce się więcej.
Jeszcze ciut więcej będzie :)
Usuń