Czekałam na ten dzień cały rok. Wczoraj jeszcze zbyt dużo
światła, rażącego w oczy kontrastami kolorów a dziś już przyjemna lekka
mgiełka. Tak, wystarczy kilka nitek babiego lata, żeby świat nabrał tej
cudownej delikatności. Słońce już nie pali, ono teraz przyjemnie grzeje. Nie
mrużę oczu. Nie chowam się w cieniu. Siadam na wygrzanej ławce. Głaszczę dłońmi
stare, sękate deski. Opieram plecy o chłodną ścianę. Koza głośno chrupie
znalezione w trawie jabłko. Motyl przysiadł na podgniłej śliwce. Czuję zapach fermentujących
owoców. Słyszę cichutki szelest motylich skrzydeł i nieco głośniejszy pierwszych
opadających liści. Dojrzały kasztan uderza o gont dachu i turla się, stukocząc.
Wpada do rynny. Kolejny pada na trawę. Wstaję. Podnoszę go. Jest gładki,
chłodny, jeszcze wilgotny i błyszczący. Chowam do kieszeni brązową kulkę.
Niedługo wyschnie i zmatowieje, ale jeszcze przez kilka chwil będzie sprawiać
przyjemność moim palcom. Bawię się kasztanem i patrzę w szarobłękitne w niebo.
Wdycham zapach pierwszego dnia jesieni. Pachnie przesuszonym sianem, dymem
palonych liści, owczą wełną i kosmosem. Oddycham głęboko.
A mnie smutno, bo już nie ma tej intensywnej zieleni, jaka była w czerwcu.
OdpowiedzUsuńTo nic, że słońce paliło, że chowałam się za okularami i w cieniu, i tak świat wydawał się
piękny, radosny, pełny, bez braków, a teraz jakiś mglisty, niejasny, jakby z krzykiem
uwięzionych w szkole dzieci.
Wiem, lubisz lato. Jesień nie jest zbyt optymistyczną porą roku, a skojarzenie jej ze szkołą dodatkowo czyni całą sytuację ponurą i przerażającą.
Usuń